Nie można walczyć o utrzymanie, jeżeli gra się tylko po przerwie. Arka przegrała z Rakowem i szanse są już minimalne

Możemy co tydzień mówić o walce, zaangażowaniu, jeżdżeniu na czterech literach i dawaniu z wątroby. Takie frazesy pewnie podobają się części kibiców, są jakąś narracją. Problem w tym, że jeżeli rzeczywiście klub ma się utrzymać w ekstraklasie, to musi też pokazać jakiekolwiek walory piłkarskie. A Arka w pierwszej połowie meczu z Rakowem nie pokazała nic i głównie dlatego ostatecznie przegrała 2:3. Gdynianie przed przerwą byli tłem, w piłkę grali rywale. Żółto-niebiescy oddali jeden strzał na bramkę, a gospodarze radzili sobie na połowie żółto-niebieskich wedle upodobań.

RAKÓW STRZELAŁ, ARKA PATRZYŁA

Co ciekawe, wynik otworzył gol absolutnie przypadkowy, bo gdyby sytuacja ułożyła się nieco inaczej, to Maciej Jankowski bez problemów wybiłby piłkę. Ale wyglądało to tak, że przypadkowo trafił w futbolówkę, która uderzyła jeszcze w łydkę Kamila Piątkowskiego i wpadła do siatki. Drugi gol był już zaplanowany i wypracowany. Piłkę przed polem karnym utrzymał Brown Forbes, zaszachował obrońców, podał do Tijanicia, który wystawił Petrowi Schwarzowi. Czech w elegancki sposób, pięknym strzałem dał Rakowowi drugą bramkę. Była też jeszcze świetna sytuacja Tomasa Petraska, który jednak spudłował. Pierwsza połowa w wykonaniu Arki była tragiczna.

LEPSZA POŁOWA NIE WYSTARCZYŁA

W głowie gdynianie mogli mieć jednak poprzedni mecz z Rakowem, kiedy odrobili stratę dwóch bramek i wygrali 3:2. Te wspomnienia pewnie mocniej odżyły, kiedy w 56. minucie niespodziewanie udało się zdobyć bramkę kontaktową. Tym razem z interwencją we własnym polu karnym nie poradził sobie Patryk Kun i wpakował piłkę do własnej bramki, dając gola swojemu byłemu klubowi. Arka na moment odżyła, pojawiła się nadzieja, ale nie przetrwała nawet dziesięciu minut. Tym razem po dośrodkowaniu Staniszewskiego pokonał Kamil Kościelny.

I wyglądało to tak, jakby Raków bez wielkiego wysiłku miał dobrnąć do końca meczu. Arka grała wolno, przewidywalnie, niedokładnie, ale – jak się okazało – różnicę zrobił stały fragment gry. Dośrodkowanie z rzutu rożnego, piłka spadła na nogę Marcusa da Silvy, który przy pierwszym golu zmusił Kuna do złej interwencji, a tym razem już sam zapakował piłkę do siatki. Znów była bramka kontaktowa, jeszcze raz nadzieja odżyła, chociaż do końcowego gwizdka zostało mniej niż dziesięć minut. Mało brakowało, a Raków pogrzebałby jakiekolwiek szanse Arki, ale jeden z częstochowian po przepięknym uderzeniu trafił w spojenie.

DRAMATYCZNA SYTUACJA

Piłkę na wagę remisu miał na głowie Oskar Zawada. Uderzył jednak w róg bramki, do którego bliżej miał bramkarz i obronił, zapewniając Rakowowi zwycięstwo. Arka w drugiej połowie powalczyła, zdobyła dwa gole, ale obrona znów nie wytrzymała. Gdynianie są w dramatycznej sytuacji, jeżeli Wisła Kraków i Wisła Płock w tej kolejce wygrają swoje mecze, żółto-niebiescy szanse na utrzymanie będą mieli właściwie już tylko matematyczne.

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj