Tak grać po prostu nie można. Lechia w beznadziejnym stylu przegrała z Wisłą Płock

Ile osób przyszłoby w poniedziałek wieczorem, 14 grudnia, na mecz Lechii z Wisłą Płock? Pewnie niewiele, załóżmy, że 7000. Ile osób żałowałoby, że to zrobiło? Istnieje duża szansa, że dokładnie tyle samo. Biało-zieloni zagrali beznadziejne spotkanie i przegrali 0:1. Trudno opisać, jak zła była pierwsza część tego meczu. Co gorsza, w tej bryndzy słabszym ogniwem byli gospodarze. Skrzydła? Nie istniały. Łukasz Zwoliński? Jedna bomba w 15 rząd w trybunach. Środek pola? No, tutaj oczekiwania były spełnione, bo ile dobrego można spodziewać się po duecie Egzon Kryeziu – Maciej Gajos?

OBUSTRONNA BEZNADZIEJA

Atutem gdańszczan była słabość rywali, choć Wisła miała dwie dobre sytuacje. W jednej strzał Mateusza Szwocha zablokował Rafał Pietrzak, w drugiej ze strzałem z dystansu poradził sobie Dusan Kuciak. W jeszcze innej akcji Cillian Sheridan na nowo definiował pojęcie „defensywnego napastnika”. W dobrej sytuacji wywalczył… aut bramkowy dla Lechii. Gwizdek kończący pierwszą część meczu wszyscy przyjęli z ulgą.

Piotr Stokowiec nie czekał na dalszy rozwój tego piłkarskiego spektaklu, na scenę posłał dwóch nowych aktorów, wyraźnie wskazując winnych – wymienił oba skrzydła. Mateusza Żukowskiego i Omrana Haydarego zastąpili Conrado oraz Kałuziński. Młodzieżowiec operował w środku, a na bok przesunął się Kenny Saief. To ożywiło grę, „wiatr” zaczął robić Conrado, ale skoro byliśmy już przy objaśnianiu pojęć, to Brazylijczyk idealnie przedstawił, kim jest jeździec bez głowy. Kałuziński idealnie rozrzucił na prawe skrzydło do Saiefa, ten wypieścił asystę do Conrado, który miał przed sobą tylko bramkarza. Zamiast zmieścić piłkę w siatce w pierwszym tempie, próbował przyjąć, przełożyć, zaczarować. Skończyło się oczywiście fiaskiem.

OBRONA NIE WYTRZYMAŁA

Wisła nie zamierzała kombinować. Wyczuła, że Lechia ma problem z dośrodkowaniami w pole karne, więc nie szczypała się tylko w każdej możliwej okazji posyłała piłkę górą w okolice bramki Kuciaka. Taktyka najprostsza z możliwych? Tak. Skuteczna? Tak. W 65. minucie po zamieszaniu w szesnastce do piłki dopadł Lagator. Nie zastanawiał się, huknął, trafił.

Festiwal niedokładnych podań, bezsensownych dośrodkowań, prób Zwolińskiego, które miały jeden scenariusz: on kładł się na ziemię, zgłaszał pretensje do arbitra, ten nie reagował. Conrado po pierwszych minutach zgasł, Mihalik w niespełna 20 minut popisał się jednym dobrym dryblingiem, który zwieńczył kiepskim dośrodkowaniem. Flavio? Nie wniósł kompletnie nic.

ZASŁUŻONA PORAŻKA

Cztery porażki z rzędu to nie przypadek. Lechia w ofensywie wygląda beznadziejnie, obrona jest na tyle krucha, że naruszyć może ją nawet tak kiepski zespół, jak Wisła. Czy gdyby Conrado strzelił to mecz potoczyły się inaczej? Pewnie tak, ale za gdybanie punktów nie ma. Brazylijczyk spartolił sytuację meczu, a Lechia całe spotkanie.

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj