Mariusz Wlazły: terminarz ostatniej kolejki PlusLigi to dość niepoważne zagranie. Widocznie w tej lidze są równi i równiejsi

Dlaczego Mariuszowi Wlazłemu nie podobało się to, jak zorganizowano ostatnią kolejkę sezonu zasadniczego? Jak ocenia tę fazę rozgrywek w wykonaniu Trefla? Czy gdańszczanie powinni się kogokolwiek obawiać? No i najważniejsze pytanie – mieć czy być? Przed rozpoczęciem fazy play-off porozmawialiśmy z kapitanem „Gdańskich Lwów”.
Przetrawił Pan już porażkę z Jastrzębskim w półfinale Pucharu Polski?

Staram się. Ten turniej to było bardzo wyczekiwane przez nas wydarzenie. Teraz trochę emocje już opadły, gorycz też już przełknęliśmy. To nie był dzień, w którym dobrze funkcjonowaliśmy w wielu elementach, ale jest to materiał, żeby rozwinąć pewnego rodzaju doświadczenie w nas wszystkich. Zarówno grupowe, jak i indywidualne.

Mam wrażenie, że w tym spotkaniu nie było elementu, o który moglibyście się zaczepić, takiej dziury w murze, którą można byłoby drążyć. Jastrzębski ani na chwilę nie puścił.

Bezapelacyjnie trzeba podkreślić bardzo dobrą grę Jastrzębia. W każdym elemencie wyglądali i funkcjonowali dużo lepiej od nas. Jeżeli spojrzymy na statystyki i skuteczność, przeważali w każdym aspekcie. Blisko byliśmy tylko w popsutych zagrywkach, ta hala nie była pod tym względem przyjazna, co wpłynęło też na widowisko. Oni nie pozwolili nam na to, żebyśmy wrócili do naszej normalnej dyspozycji. To świadczy, że zagrali bardzo dobre spotkanie. My mieliśmy słabszy dzień, szukaliśmy szans na to, żeby powrócić, ale bardzo ciężko się grało.

TEJ ROZMOWY MOŻESZ TAKŻE POSŁUCHAĆ:

Czy w sezonie zasadniczym udało się wam osiągnąć wszystko, co chcieliście? Zrealizowaliście plan maksimum czy było coś, co nie wyszło?

Na pewno nikt przed sezonem nie zakładał, że tak to będzie wyglądać. To dla nas fantastyczne. Na początku byliśmy nieźle doświadczeni przez koronawirusa, nie mogliśmy funkcjonować w okresie przygotowawczym tak, jak inne drużyny, ale nasza późniejsza praca pozwoliła nam się cieszyć po rundzie zasadniczej z trzeciego miejsca i przystępować do play-offów z wyższej pozycji. To niezwykle istotne.

My zakładaliśmy sobie przed każdym spotkaniem, że chcemy grać naszą najlepszą siatkówkę i jeżeli pojawiały się jakiekolwiek błędy, to chcieliśmy je eliminować na treningach i prezentować lepszą formę w kolejnym meczu. To był nasz nadrzędny cel. Zwycięstwo lub porażka to już efekt rywalizacji, na końcowy rezultat składa się bardzo wiele czynników. Każdy w klubie – od zarządu po zawodników – może być zadowolony z tego, co już osiągnęliśmy, ale dla nas to nie jest jeszcze koniec sezonu. Z pełną świeżością i determinacją przystępujemy do kolejnego wyzwania.

A czy gdyby zdrowy był Mateusz Mika, to udałoby się osiągnąć więcej? Był w naprawdę dobrej formie przed kontuzją.

Mateusz jest wyjątkową jednostką, przydatną każdemu zespołowi. Posiada niezwykłe umiejętności. Praca, którą wykonywał i wykonuje nadal – bo przecież nie leży, tylko rehabilituje się, żeby podołać trudom następnego sezonu – sprawia, że jest zawodnikiem, który robi różnicę. To był nieszczęśliwy wypadek, każdemu sportowcowi zdarzają się kontuzje. Ciężko jest określić, czy wyniki byłyby lepsze, bo to nie jest „policzalne”. Dla nas była to ogromna strata, wiemy, co on jest w stanie wnieść do zespołu. To był niezwykły cios, bo wiedzieliśmy, że on potrafi podnieść i poziom całej drużyny, i każdego z nas indywidualnie.

Zastanawiam się, czy ta strata dopiero teraz nie okaże się najbardziej bolesna. W sezonie zasadniczym jest możliwość, żeby nadrobić ewentualne straty. W play-offach wszyscy „rzucają” to, co mają najmocniejsze, a czasu na odrabianie jest mało, bo gra się tylko do dwóch zwycięstw.

To prawda, play-offy to zupełnie inna rywalizacja niż sezon zasadniczy. Ale nie sądzę, że brak Mateusza jest obecnie bardzo dużym problemem. W trakcie sezonu był taki moment, kiedy mieliśmy tylko dwóch przyjmujących, bo brakowało i Miki, i Mateusza Janikowskiego. Ciężko jest grać ze świadomością, że nie ma możliwości zmiany. Każda nieobecność powoduje zachwianie w zespołowej równowadze. Cały czas pracujemy na to, żeby w najważniejszych momentach funkcjonować jak najlepiej, nad tym czuwają nasi trenerzy. Z pełnym zaufaniem wykonujemy ich zalecenia i mam nadzieję, że to przyniesie pożądane efekty.

Zamykając temat sezonu zasadniczego – komu kibicował Pan 9 marca, PGE Skrze czy MKS-owi Będzin?

(śmiech) Nie chcę się za bardzo rozwijać na ten temat. Uważam, że rozstawienie kolejki na tak długi okres to dość niepoważne zagranie.

Wszyscy powinni grać jednego dnia i o tej samej godzinie?

Ja uważam, że ta kolejka nie różni się niczym od pozostałych, które rozgrywane są w ciągu dwóch, maksymalnie trzech dni. Tak powinna być i w przypadku ostatniej. Nie rozumiem, dlaczego podejmowane są takie decyzje, ale nie mnie to oceniać. Widocznie w tej lidze są równi i równiejsi.

Wracając do meritum, czy był rywal, na którego wolał Pan trafić w ćwierćfinale?

Jeżeli myślimy o tym, żeby osiągnąć jak najwięcej, to nie ma znaczenia, kto stoi po drugiej stronie siatki, bo prędzej czy później będzie trzeba zmierzyć się z każdym. Musimy skupić się na swojej dyspozycji i grze, a potem szukać szansy na przechylenie szali zwycięstwa na swoją korzyść.

Trafiliście na Vervę Warszawa Orlen Paliwa. To będzie pojedynek dwóch bardzo różnych szkoleniowców. Z jednej strony młodość, świeża trenerska głowa, a z drugiej człowiek, który widział już bardzo dużo. Będzie to miało jakieś znaczenie w tym pojedynku?

Ciężko mi ich porównać, bo z jednym panem w ogóle nie współpracowałem, a z kolei Michała warsztat znam i wiem, w jaki sposób pracuje z zawodnikami, zespołem, jakie ma zaangażowanie i odpowiedzialność za to, co robi. Andrei Anastasiego nie jestem w stanie w żaden sposób określić. Na pewno zespół z Warszawy jest groźny, posiada wiele osobistości w drużynie i sztabie. To dla nas dodatkowa mobilizacja, by jak najlepiej przygotować się do tego spotkania.

Z drugiej strony jest to chyba zespół, który w tym sezonie wam „leży”? Pokonaliście ich dwukrotnie, raz po tie-breaku, raz za komplet punktów. Nie jest to dla was bardzo niewygodny rywal.

Nie ma takiej drużyny, która byłaby dla nas bardzo niewygodna…

A Jastrzębski?

(śmiech) Właśnie chciałem zaznaczyć, że nawet Jastrzębski nie jest niewygodny! Przegraliśmy z nimi w tym sezonie trzy razy, ale każde z tych spotkań było inne. Nie można ich porównywać i mówić, że ten zespół nam nie leży, bo nie ma takich przesłanek. Ale nie ma też przesłanek, by powiedzieć, że Warszawa nam leży. Walcząc o najwyższe cele, musimy zmierzyć się z każdym, być możliwie najlepiej przygotowanym, mieć pełną wiarę w to, co potrafimy, a potem pokazać to na parkiecie. Niezależnie od tego, kto stoi po drugiej stronie siatki, trzeba szukać szansy na zwycięstwo, a jeżeli się pojawi, wykorzystać ją.

Jakie są najmocniejsze elementy w grze Vervy?

W każdym elemencie są groźni. Mają bardzo dobre strony, mają też wady, które będziemy chcieli wykorzystać, ale nie mogę ich teraz zdradzić, żeby tego nie wykorzystali!

Czego Panu i zespołowi życzyć na nadchodzące play-offy?

Jak najlepszej gry i dyspozycji. O sferę sportową zmartwiony nie jestem, cały czas pracujemy najlepiej, jak potrafimy, i jesteśmy szykowani pod najważniejsze spotkania. Przy dobrym zaprezentowaniu naszych umiejętności zespołowych jesteśmy w stanie wygrać z każdym.

Na koniec pytanie z kategorii mieć czy być. Lepiej zagrać piękne spotkanie, na bardzo wysokim poziomie, ale przegrać z rywalem, który również zagrał świetnie, czy zagrać źle, brzydko i po słabym spotkaniu pokonać jeszcze gorzej prezentującego się przeciwnika?

To nie są sytuacje, które jesteśmy w stanie porównać. Jeżeli wygrywa się mecz, w którym oba zespoły zaprezentowały się słabo, to świadomość tego, w jaki sposób graliśmy i funkcjonowaliśmy podczas spotkania, jest trochę zamazana przez to, że odniosło się zwycięstwo. To jest niebezpieczne, bo usypia i może spowodować, że strona zwycięska nie będzie zastanawiała się nad tym, co zaprezentowała. Jeżeli nie wyciągnie się wniosków z takiego meczu, to w innym – być może dużo ważniejszym – może się przez to po prostu przegrać.

Z drugiej strony, po bardzo dobrym spotkaniu, w którym obie drużyny walczyły, morale rośnie w obu zespołach. Jedna wygrała, ale zawodnicy drugiej mogą stanąć przed lustrem i powiedzieć, że zrobili wszystko, co mogli, a po prostu przeciwnik był lepszy. To jest zdrowe podejście, które pozwala docenić to, co się zrobiło, mimo porażki. Oczywiście, każdy sportowiec chciałby wygrywać, ale można też się zastanawiać, czy powinno się zwyciężać za każdym razem, nawet w nieczysty sposób. To są rozterki trochę egzystencjalne. Z obu sytuacji można wyciągnąć bardzo dużo, ciężko jednoznacznie rozgryźć tę sytuację.

Rozmawiał Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj