Historia pewnego karnego. Marcus da Silva po meczu w Bełchatowie: „Moja bramka, prędzej czy później, przyjdzie” [POSŁUCHAJ]

W sobotnie popołudnie 37-letni Brazylijczyk mógł przejść do historii jako najskuteczniejszy strzelec w barwach Arki. Nieporozumienie spowodowało, że tak się nie stało.
Posłuchaj rozmowy z Marcusem da Silvą:

LETNIOWSKI NA 3-0

Na bramkę numer 63 w żółto-niebieskiej koszulce Marcus da Silva czeka od 16 kwietnia. Wówczas, w ligowym spotkaniu z ŁKS-em, Brazylijczyk wyrównał rekord Stanisława Gadeckiego, stając się – jeszcze na równi z legendą Arki – najbardziej bramkostrzelnym piłkarzem w jej historii.

− Wszyscy wiedzą, o co chodzi. Bardzo pragnę tej bramki, która da mi tytuł najskuteczniejszego zawodnika w historii Arki – mówił Marcus w rozmowie z Radiem Gdańsk po powrocie z Bełchatowa. Tam do siatki trafić się nie udało, choć udać się mogło.

Samodzielnym liderem klasyfikacji Marcus mógł zostać w 76. minucie spotkania z GKS-em, na wyjątkowym dla niego obiekcie. To w barwach Bełchatowa przecież, jedenaście lat temu, po raz pierwszy zasmakował gry w Ekstraklasie. Do podyktowanego przez sędziego rzutu karnego podszedł jednak Juliusz Letniowski i pewnym strzałem umieścił piłkę w siatce. To zapewniło Arce wysoki wynik 3-0 i pewne trzy punkty.

NIEDOPATRZENIE, ZA KTÓRE USŁYSZAŁ SŁOWO „PRZEPRASZAM”

„Julek, Żebrowski, Luis, Marcus”, wyliczał Dariusz Marzec na konferencji przed meczem z Piastem Gliwice, odpowiadając na pytanie, którzy zawodnicy znajdują się na jego liście w kontekście ewentualnych rzutów karnych. Trener Arki nie powiedział wyraźnie, że nazwiska wymienił w nieprzypadkowej kolejności, ale Marcusa i tak nie martwi fakt, że – wnioskując po ostatnich decyzjach szkoleniowca – z murowanego pewniaka obsunął się w tej hierarchii na dalszą pozycję.

− Na początku sezonu, przez to, że nie grałem od początku w pierwszej jedenastce, nie byłem zawodnikiem, który regularnie wykonywał rzuty karne. Być może dlatego trener zdecydował, że teraz to Julek najczęściej je strzela – wyjaśnia.

− To nie znaczy, że w innym meczu nie pozwoli strzelić go mnie – kontynuował. I przyznał, że po meczu w Bełchatowie usłyszał słowo „przepraszam” zarówno od trenera, jak i kolegi z boiska. Żaden z nich, w emocjach, nie pomyślał w tamtej chwili, że strzał, w kontekście wspomnianej klasyfikacji, można było odstąpić właśnie Marcusowi.

− Moja bramka, prędzej czy później, przyjdzie – uspokaja napastnik.

NIE MOŻE DOCZEKAĆ SIĘ KIBICÓW

Trafić po raz 63. do siatki przeciwnika już niebawem pomóc będą mogli kibice, którzy 15 maja powrócą na stadiony. Arka, dość pechowo, najbliższy mecz w Gdyni z Resovią zagra dokładnie dzień wcześniej – 14 maja o godzinie 20:40, a zatem jeszcze przy pustych trybunach.

− Cieszę się, że kibice wracają, bo brakuje ich, nie ma co ukrywać – mówi Marcus.

− Gdy gramy u siebie, nasi kibice są naszym dodatkowym, dwunastym zawodnikiem. To mega uczucie, kiedy nas dopingują. Nie możemy się ich doczekać – podkreśla.

Nie uważa jednak, aby w związku z bardzo nieodległą datą powrotu kibiców na trybuny, należało na początku maja przesunąć w czasie rozegranie meczu finałowego o Pucharu Polski.

− Daty meczu bym nie zmienił. Po prostu już na ten mecz można było wpuścić ograniczoną liczbę kibiców, chociaż 25 procent − sądzi Marcus.

NIGDY SIĘ Z TYM NIE POGODZĘ”

Temat ostatniego finału Pucharu Polski nadal nie jest dla Marcusa łatwy. − Nigdy się z tym nie pogodzę, bo byliśmy bardzo blisko, a nic z tego nie wyszło – mówi z nostalgią.

− Jeśli trzeba już przegrać, to wolałbym to zrobić tak, jak miało to miejsce z Legią. Dostajesz jedną bramkę, drugą i wiesz, że przeciwnik był lepszy. Taka porażka jak ta z Rakowem bardzo boli – przyznaje.

− Musimy sobie z tym poradzić i zostawić to za sobą. Trzeba skoncentrować się na lidze, bo najważniejszy teraz jest awans. Przed nami trzy mega ważne mecze u siebie i jeśli je wygramy, to zapomnimy ten puchar na długo – podsumowuje.

Anita Kobylińska
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj