Skrzydłowi pokazali jakość, nie zabrakło też szczęścia. Lechia zwycięża w pierwszym domowym meczu w sezonie

Mocne skrzydła – to aktualnie największy atut Lechii. Po raz drugi w nowym sezonie to właśnie boczni pomocnicy napędzali grę biało-zielonych, sprawiali najwięcej problemów Wiśle Płock i ostatecznie jeden z nich wypracował decydującą bramkę. Po akcji Josepha Ceesay’a i samobójczym goli Dawida Kocyły Lechia pokonała „Nafciarzy” 1:0. Biało-zieloni mieli też nieco szczęścia i potrafili z tego skorzystać.
Nie było to wielkie widowisko, kibice nie doczekali się spektaklu na otwarcie sezonu na Polsat Plus Arenie Gdańsk. W pierwszej połowie momentami wiało wręcz nudą, bo konkretne sytuacje naliczyliśmy trzy. Wisła Płock pomysł na grę miała jeden – stałe fragmenty gry i dośrodkowania Mateusza Szwocha. Przyniosło to efekt w postaci dobrego strzału głową Dawida Kocyły, ale jeszcze lepszego zachowania Zlatana Alomerovicia, który przypilnował dalszego słupka i wybił piłkę na kolejny korner.

SKRZYDŁA KREUJĄ

Płocczanie poza tą jedną sytuacją przed przerwą specjalnie bramkarza gospodarzy nie sprawdzali. Próbowali czasem oskrzydlić akcję, środkiem raczej nie kwapili się do ataków. Wyglądali po prostu miernie. Lechia lepiej, głównie za sprawą lewej strony i połowy prawej. Połowy, bo Mykoła Musolitin jeżeli chodzi o ofensywę to jest raczej jaroszem. Na tej stronie Joseph Ceesay musiał radzić sobie sam. Dużo większe wsparcie miał na lewej flance Ilkay Durmus, Conrado do ataków zachęcać nie trzeba.

To właśnie ten duet wykreował przed przerwą najlepsze sytuacje dla biało-zielonych. Durmus był blisko asysty po odzyskaniu piłki przed polem karnym i zagraniu do Łukasza Zwolińskiego, ale strzał przy bliższym słupku powstrzymał Bartłomiej Gradecki. Conrado z kolei na egzekutora swojego podania wybrał Jakuba Kałuzińskiego. Z końcowej linii dograł do pomocnika, ale ten nieznacznie się pomylił. Na debiutancką bramkę w ekstraklasie jeszcze poczeka.

SZCZĘŚCIE ALOMEROVICIA

Dużo więcej działo się po przerwie, którą mocno rozpoczęła Wisła. Nie szukała kwadratury koła, koncept był prosty. Rzut rożny i dośrodkowanie. I było blisko celu, bo strzał głową znów się jednemu z „Nafciarzy” udał, ale Alomeroviciowi wyszła kolejna efektowna interwencja. Nieco gorzej bronił w 54. minucie po strzale Damiana Michalskiego. Piłkę sparował, dopadł do niej Marko Kolar i zapakował do bramki. Alomerovicia uratowała weryfikacja VAR-u i spalony Michalskiego.

Wspomnieliśmy o dobrej postawie Ceesay’a, który już przed przerwą kilka razy balansem ciała oszukał rywali, ale jakości brakowało jego podaniom. Ewentualnie adresatom, którzy nie potrafili wypracować sobie dobrych pozycji. Starania skrzydłowego nie szły jednak na marne, bo z każdą kolejną akcją rywale reagowali coraz bardziej nerwowo. Był blisko gola po złym zgraniu Jakuba Wawrzyniaka i dograniu Durmusa, ale sytuację uratował Michalski. Nikt nie był w stanie zapobiec jednak akcji z 63. minuty. Jarosław Kubicki krótko rozegrał rzut wolny, wprowadzając Ceesay’a w pole karne, ten znów chciał podawać, ale piłkę zablokował Dawid Kocyła. Tyle tylko, że tak nieszczęśliwie, że pokonał własnego bramkarza. Gradecki nie miał szans na jakąkolwiek interwencję. Dobry występ skrzydłowego został nagrodzony brawami kibiców, kiedy schodził na kwadrans przed końcem, a debiutował Bassekou Diabate.

Lechia mogła i powinna zamknąć mecz na 10 minut przed końcem, bo do doskonałej sytuacji doprowadził Zwolińskiego Maciej Gajos, ale napastnik przegrał indywidualny pojedynek z Gradeckim. Trzeba docenić, że potrafi dochodzić do sytuacji, ale skuteczność zdecydowanie do poprawy. Bo zamiast jednego gola mógłby po dwóch meczach mieć co najmniej trzy.

Kibice pretensje do biało-zielonych mogą mieć o końcówkę. Wisła się odsłoniła, bo próbowała coś skonstruować, gospodarze mieli co najmniej kilka szans na to, by skutecznym kontratakiem dobić rywali. Ale biało-zieloni jakby zapomnieli, czym jest dokładność. Jan Biegański, Mateusz Żukowski, Flavio Paixao – tę trójkę łączy nie tylko fakt, że weszli z ławki, ale też zmarnowane przez złe podania kontry. Nie można jednak nad tym rozpaczać, bo Wisła była bezzębna. Rafał Wolski kilka razy przypomniał o swojej doskonałej technice, ale sam meczu nie wygra. Efektem jego pracy były głównie niedokładne dośrodkowania i wypracowany rzut wolny.

 
W samej końcówce Lechia – i to trzeba docenić – oddaliła grę od własnej bramki, potrafiła zabrać piłkę rywalom i bez dramatycznych nerwów dotrwała do końcowego gwizdka Bartosza Frankowskiego. Jest pierwsze zwycięstwo w tym sezonie, jest też kilka plusów, ale oczywiście również spory margines do poprawy.
 
Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj