Grad goli, ambitna walka, a na koniec brak punktów. We-Met Kamienica walczy w Ekstraklasie futsalu

We-met Kamienica Królewska przegrywa z BSF Bochnia 5:6 w swoim historycznym debiucie w Fogo Futsal Ekstraklasie. Gospodarze grali ambitnie i nawet prowadzili w pewnym momencie 4:3, ale popełniali proste błędy w obronie, co doświadczony rywal skrzętnie wykorzystał. Prawdziwe emocje dostarczyła końcówka, kiedy gospodarze zbliżyli się na jedną bramkę i atakując z przewagą w polu, próbowali wyrównać stan meczu.

Przerwa od ligowego grania wyraźnie wpłynęła na defensywne poczynania obu zespołów. W ciągu trzech premierowych minut padły trzy bramki. W pierwszej goście wykorzystali nerwowość debiutanta, co na bramkę zamienił Kostarykańczyk z BSF-u Cabalceta.

Gospodarze szybko odpowiedzieli akcją indywidualną Mateusza Wesserlinga. Były reprezentant Polski dołączył do We-Metu po awansie do Ekstraklasy i przeciwko BSF-owi wyróżniał się spokojem, opanowaniem i pomysłem na grę. To on dał wyrównianie i zarazem historyczny gol kamieniczan w Fogo Futsal Ekstraklasie. Gospodarze w euforii tego trafienia kompletnie zapomnieli o obronie – szybko stracili gola, kiedy do sieci na 1:2 trafił Sebastian Leszczak.

Drużyna z Kaszub jeszcze dwukrotnie w pierwszej połowie goniła wynik. Na 2:2 trafił Milinton Tijerino. Reprezentant Kostaryki imponował odbiorem, ale w tej sytuacji pochwalił się też bardzo ładnym uderzeniem.

BYŁY MOMENTY

W miarę upływy czasu, gospodarze rozluźniali się, konstruowali coraz bardziej spójne akcje, a w 17 minucie wyszli na prowadzenie, kiedy na 4:3 trafił najlepszy na boisku tego dnia Wesserling. Eurofia pewnie trwałaby w nieskończoność, gdyby tylko beniaminek nie zbierał bolesnych żniw braku doświadczenia. W samej końcówce pierwszej połowy, wystarczyło tylko utrzymać piłkę z dala od własnej bramki. Niedoświadczeni w ekstraklasowych bojach gospodarze stracili futsalówkę, a na sekundę przed końcową syreną do siatki trafił Brazylijczyk Pedrinho. Ten sam, który w drugiej połowie świetnie „zatańczył” z obrońcami We-Metu, trafiając na 5:4. W tym momencie bochniacy poczuli sie bardzo pewnie, stosowali grę bez bramkarza w ataku, zwiększając siły w polu. We-Met miał jeszcze kilka klarownych szans – Choszcz zakręcił obrońcami, Mera z Tijerino naciskali na obrońców przyjezdnych, ale doświadczenie było po stronie BSF-u. Na tyle duże, by dołożyć jeszcze jedno trafienie, Kostarykańczyka Cabalcety.

POWALCZYLI, POMÓGŁ RYWAL

Gorąco zrobiło się w ostatnich dwóch minutach. We-Met zaatakował z pasją, goście ratowali nieprzepisowo wpadającą do bramki piłkę, za co czerwoną kartkę zobaczył najlepszy w ich szeregach Pedrinho. Rzut karny wykorzystał Mateusz Madziąg, wlewając nadzieję w serca kibiców. NA kolejne trafienie zabrakło trochę wykonania. Gospodarze ściąnęli bramkarza, by uzyskać przewagę w polu, ale nie potrafili wykorzystać dogodnych do zdobycia bramek sytuacji. Choć trzeba przyznać, że wielokrotnie sami mieli sporo szczęścia „z tyłu” – słupki i dobre interwencje Patryka Labudy, ratowały wynik.

UTRZYMAĆ SIĘ

Po pierwszej kolejce wyciąganie przesadnych wniosków nie ma sensu. Trener Miłosz Kocot w rozmowie z Radiem Gdańsk zapewnia, że celem jest utrzymanie. By się z niego cieszyć trzeba jednak lepiej zagrać w defensywie. Na razie piękne wsparcie okazali miejscowym kibice, skandując gwarne „nic się nie stało”. Całość oglądał komplet ponad 300 widzów.

Paweł Kątnik

 

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj