„Zrozumiałem, co czują chorzy na stwardnienie rozsiane”. Max Wójcik, który pokonał Ironmana

DSC 2578

Ledwo trzymał się na nogach. Jego ukochana czuje się tak niemal każdego ranka. Aby żyć normalnie Agnieszka musi walczyć ze stwardnieniem rozsianym. – Jeżeli żona codziennie się tak czuje, to ja dziękuję za SM, mówił Max Wójcik na mecie Ironmana. W ten sposób sprawdził, co przeżywa w Polsce niemal każdego dnia 50 tysięcy ludzi.

Finiszował ciężko. Widać było, że przekroczył swoje granice. Na zwiotczałych nogach mijał linię mety niejako podtrzymywany przez przyjaciół. 3,8 kilometra wpław, 180 na rowerze i 42,5 biegiem. Ten morderczy wysiłek kończył z uśmiechem. Natychmiast padł w ramiona ukochanej Agnieszki. Ta chwila należała do nich. Pod Maxem uginały się nogi, Agnieszka cicho łkała. Bo to wszystko zrobił dla niej.

Dla niej – żony Agnieszki od 11 lat chorej na stwardnienie rozsiane. Chorobę nieuleczalną, powodującą zaburzenia czucia, ogólne osłabienie, a nawet trudności w poruszaniu się. To właśnie odczuwał Max na mecie, gdy cały drżał. Musiał walczyć, by utrzymać się na nogach. Wiedział, że dokonał niemal niemożliwego. – Zaaplikowałem to sobie, by zrozumieć, co czują chorzy na stwardnienie rozsiane. Nogi mi odmawiają posłuszeństwa i czuję się jak paproch. Marzę tylko o tym, by położyć się i odpocząć z rodziną. Jeżeli tak codziennie czuje się moja żona, to ja dziękuję za SM.

Jest młody i zdrowy. Całe siły odda chorej żonie

Max to pięciokrotny mistrz świata w klasie Raceboard. Dwa lata temu zapisał się w historii. Jako pierwszy człowiek przepłynął Bałtyk na desce windsurfingowej. Prawie 400 kilometrów pokonał w 22,5 godziny. Wysportowany i silny, pod opiekę wziął drobną Agnieszkę. Dla niej postanowił wykonać morderczy wysiłek. Ironman to jedno z najcięższych wyzwań dla wszystkich triathlonistów. Gdy pojawiły się obawy, czy uda mu się ukończyć zawody, odpowiedział: „Zrobię to poniżej 10 godzin!”.

Fot. Radio Gdańsk/Wiktor Miliszewski

W tym momencie warto zaznaczyć ciężar gatunkowy Ironmana. Triathloniści do pojedynczych zawodów w tej kategorii przygotowują się miesiącami, jeśli nie latami. Ukończenie całości jest odczytywane za wielki sukces. Rekord świata należy do Marino Vanhoenackera, który na wyścig potrzebował zaledwie 7 godzin, 45 minut i 58 sekund. Te liczby są niemal nieosiągalne dla innych. Doświadczeni triathloniści amatorzy cały dystans pokonują w 11-12 godzin. Bardziej ambitni walczą z pokonaniem granicy 10 godzin. Aby to osiągnąć przygotowują się pod opieką trenera latami. Max Wójcik potrzebował na to 9 godzin, 56 minut i 33 sekund. A to dopiero początek jego przygody z triathlonem. Rezultat jest niesamowity.

Chorobie się nie poddajemy, z chorobą walczymy

Stwardnienie rozsiane jest nieuleczalne. Są jednak leki, które pozwalają chorym na normalne funkcjonowanie i oddalają perspektywę wózka inwalidzkiego. Trzeba jednak wydać na nie bardzo dużo pieniędzy. To kwota pięciu tysięcy miesięcznie. Leki są refundowane przez NFZ, ale tylko przez pięć lat.

To zmotywowało Maxa do walki z chorobą żony. Dzięki lekom może ona normalnie funkcjonować. Wszystkie objawy są łagodniejsze, a skutki choroby są odsuwane w czasie. W rozmowie z Włodkiem Machnikowskim Max zdradzał kulisy choroby żony. – Agnieszka ma stwardnienie rozsiane od 11 lat. Od początku związku wiedziałem o tym, ale teraz jest czas, żeby działać. Inaczej w przyszłości sytuacja mogłaby nas przytłoczyć. Z SM można żyć. I to całkiem godnie. Choroba nie oznacza od razu przykucia do wózka inwalidzkiego. Odpowiednia kuracja przedłuża fazę pełnej sprawności. Dzięki lekom Agnieszka cały czas chodzi o własnych siłach. Może nie towarzyszy mi już w pełnych przygotowaniach do Ironmana, ale często wsiada na rower i podczepia do mnie szelkami. Ja biegnę, a ona jedzie za mną.

W ramach wojny wytoczonej stwardnieniu rozsianemu, Max przyjmował zakłady. Zależnie od miejsca, które miał zająć podczas Ironmana w Malborku, inni mieli wpłacić ustaloną wcześniej kwotę. Ostatecznie skończyło się na 6. lokacie, co jest doskonałym wynikiem.

Zdobyte pieniądze powędrowały na konto Polskiego Towarzystwa Stwardnienia Rozsianego. To nie jedyna forma wsparcia finansowego dla chorych na SM. Organizatorzy akcji uruchomili też specjalne aukcje. Do wygrania są między innymi kombinezon narciarski Macieja Kota i koszulki Łukasza Kubota. Cała aukcja jest dostępna na http://www.im4sm.org.

Walka z chorobą nie ogranicza się tylko do kwestii finansowych. Agnieszka Wójcik wraz z grupą „Twardziele”, zrzeszającą chorych na SM, starają się uświadomić ludzi na czym polega choroba. – Spotykałam się z bardzo różnymi opiniami na temat stwardnienia rozsianego. Wiele osób myśli, że polega ono na zaniku mięśni, jest chorobą zaraźliwą i śmiertelną. Bardzo mi zależy na tym, by ludzie dowiedzieli się, że są bardzo różne objawy SM. Mimo to, stwardnienie nie jest jednoznaczne z inwalidztwem do końca życia, mówi.



Pięciu herosów

Przekroczenie mety było szczególną chwilą. Max słaniający się na nogach, a wokół niego popularny dziennikarz, triathlonista i wybitni sportowcy: Maciej Dowbor, Maciej Leciejewski, Anna Rogowska i Przemysław Miarczyński. Trzymali się za ręce. To jednak nie wszyscy bohaterowie tego finału. Zabrakło Mileny Trojanowskiej, chorej na SM. Miała, tak jak inni sportowcy, przebiec jedno okrążenie z Maksem. Nie pozwoliła jej choroba. Dzień wcześniej usłyszała od lekarza, że musi zrezygnować  z biegania. To pokazuje jak bezwzględne potrafi być stwardnienie rozsiane.

Na samym finiszu zabrakło też żeglarza Piotra Myszki. Sportowiec musiał jak najszybciej wracać do rodziny. To nie powstrzymało go jednak przed przebiegnięciem ramię w ramię z Maksem 7 kilometrów. – Agnieszka jest siostrą mojej żony, więc mamy bardzo dobry kontakt. Przyjechałem wspierać Maksa w walce, którą prowadzi nie tylko ze sobą, ale również ze stwardnieniem rozsianym. Przebiegnę z nim jedno okrążenie i przycisnę, żeby zrealizował cel, mówił jeszcze przed startem.

Wszyscy sportowcy wykazali się czymś wyjątkowym. Na przykład triathlonista Maciej Leciejewski przejechał 300 kilometrów po to tylko, by wspomóc Maksa. Wcześniej nie znał ani go, ani jego żony. – O całej akcji dowiedziałem się chyba od Agnieszki na Facebooku. Po prostu wymieniliśmy się mailami i uzgodniliśmy, że się pojawię. Przejechałem 300 kilometrów, żeby przebiec 7, ale nie miałem żadnych wątpliwości, że chcę tu być.

finisz maxwojcik agnieszka

Wśród wszystkich sportowców prawdziwym bohaterem okazał się Przemysław Miarczyński. Olimpijski medalista przebiegł jedno okrążenie, następnie drugie i zakończył bieg razem z Maksem Wójcikiem. W ten sposób uzupełnił lukę po Milenie Trojanowskiej. Nieraz trenowałem razem z Maksem. Teraz na jego zaproszenie wspieram całą akcję walki ze stwardnieniem rozsianym. Obawiałem się tylko, że mogę nie podołać, a nie chciałem zwalniać Maksa. Ale jakby nie patrzeć, każdy z nas ma zadanie przebiegnięcia tylko 7 kilometrów. On jest po 6,5 godz. wcześniejszej pracy. Max wskoczył na wyższy poziom.

To jeszcze nie koniec, ale jest szczęśliwie

– Wiedziałam, że mu się uda. Co prawda nie sądziłam, że osiągnie tak dobry czas, ale wiedziałam, że da radę! Był tak bardzo zmęczony, gdy wbiegał na metę. Był bardzo zmęczony i wpadł w moje ramiona. Emocje wzięły górę, nie mogłam się powstrzymać od płaczu. Nie da się tego opisać, to trzeba przeżyć samemu, mówiła Agnieszka zaraz po zakończeniu zawodów. Deszczowa niedziela była jej dniem. Od ukochanego męża otrzymała coś, czego nie mogła się spodziewać. Wielki wysiłek. – Jestem pewna, że za rok wystartuje w kolejnym Ironmanie!

Wiktor Miliszewski

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj