Mieszkańcy kamienicy na Ogarnej: „Nie da się spać”. A najemca klubu: „Jesteśmy nękani”

Mieszkańcy kamienicy przy ulicy Ogarnej w Gdańsku od trzech lat walczą z najemcami lokalu na parterze budynku. Działa w nim klub artystyczny Mazel Tov. Mieszkańcy narzekają przede wszystkim na nocne hałasy docierające z klubu.

Jak twierdzą lokatorzy mieszkania znajdującego się bezpośrednio nad klubem, organizowane są w nim koncerty, zazwyczaj gra też głośna muzyka. – Czasami docierają do nas nie tyle dźwięki samej muzyki, co „bity” wydawane przez subwoofery. Jakby ktoś przez całą noc pukał mnie w głowę. Doszło do tego, że żona z dzieckiem ucieka na noc do teściowej, bo tylko tam może spokojnie spać – mówi pan Marcin.

Lokatorzy na przestrzeni 3 lat zgłosili dziesiątki, jeśli nie setki skarg na policję i do miasta. Tylko teraz policja prowadzi 17 postępowań w sprawie zakłócania spokoju.

SĄD NIE MOŻE DOTRZEĆ DO WŁAŚCICIELI

Problem jest znany w Gdańskim Zarządzie Nieruchomości Komunalnych. Jak tłumaczy rzeczniczka Agnieszka Kukiełczak, już półtora roku temu klubowi wypowiedziano umowę najmu. Miasto wystąpiło też wtedy do sądu z dwoma wnioskami: o wydanie nakazu zapłaty (w związku z zaległościami czynszowymi) i o eksmisję z lokalu.

– Sąd wydał nakaz zapłaty i wyrok eksmisyjny, ale ma problem z doręczeniem tych wyroków. Podejmowano już co najmniej trzy próby. W piątek otrzymaliśmy z sądu prośbę o podanie adresów zamieszkania tych osób. Podaliśmy je i liczymy, że dzięki temu uda się przyspieszyć odzyskanie lokalu – mówi Kukiełczak.

WŁAŚCICIELE KLUBU: NĘKAJĄ NAS

Tymczasem właściciele lokalu Mazel Tov przedstawiają nieco inną wersję zdarzeń. Jak tłumaczą, zaległości finansowe pojawiły się w związku z konfliktem z byłymi już wspólnikami klubu. – Teraz założona została nowa firma i staramy się o przepisanie na nią lokalu – mówi pełnomocniczka właściciela Anna Chylewska. Przekonuje też, że klub miał problemy z sąsiadami jeszcze zanim zaczął działać.

– Od początku odczuwali do nas niechęć. Czuliśmy, że mieszkańcy są nam przeciwni. Donoszą na nas nawet wtedy, gdy w lokalu jest naprawdę cicho – tłumaczy Chylewska. – Ostatnio była taka sytuacja, że goście poprosili o wyciszenie i tak niegłośnej muzyki, ponieważ chcieli w spokoju prowadzić rozmowę. Było to spotkanie klasowe. Efekt? I tak przyjechał radiowóz, a ja spędziłam godzinę na rozmowie z policjantami.

Właściciele lokalu zgłosili prokuraturze, że czują się nękani przez mieszkańców, ale prokuratura ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu umorzyła sprawę. Mimo to właściciele nie dają za wygraną i zamierzają skierować pozew cywilny.

Sylwester Pięta/mili

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj