Wojewoda i jego słowa o „zamiataniu liści”. „Swoją rolę miało tu zmęczenie”

nawalnica1

„Do zbierania gałęzi, do zamiatania liści nie będziemy wzywać wojska” – za te słowa w jednej z komercyjnych stacji wojewoda pomorski Dariusz Drelich był mocno krytykowany, również przez członków rządu. Teraz wyjaśnia co miał na myśli.
Z wojewodą pomorskim rozmawiała Agnieszka Michajłow. Dariusza Drelicha pytała, dlaczego w rozmowie z TVN24 w ten sposób tłumaczył brak potrzeby wezwania wojska na tereny po wielkiej nawałnicy. – Niestety stało się tak, że byłem obciążony prowadzeniem całej akcji. Pracowaliśmy od godzin nocnych z piątku na sobotę (11-12 sierpnia – red.). To armagedon, niektórzy przeżyli w ciemności tę nawałnicę, słyszeli przerażające odgłosy. Część miała wrażenie, że świat się kończy.

– Czyli był Pan po prostu zmęczony? – dopytywała prowadząca wywiad. – Zmęczenie też miało swoją rolę, ale akurat w ten dzień była taka nagonka organizowana przez tę stację… My nie prowadziliśmy akcji medialnej ani jakiejś kampanii. Po prostu cały czas prowadziliśmy akcję pomocową – mówił Dariusz Drelich.

„UWAŻAĆ NA SŁOWA”

Słowa o „zamiataniu liści” skrytykował między innymi minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak. Powiedział, że wojewoda „powinien więcej pracować, a mniej rozmawiać”.

– Trzeba na takie słowa uważać, bo mogą być użyte w zupełnie innym znaczeniu. W oderwaniu od kontekstu może to być traktowane inaczej – wyjaśniał Dariusz Drelich.

Tak wyglądają tereny najbardziej dotknięte wielką nawałnicą. Fot. Radio Gdańsk/Jacek Klejment

Dziennikarz jednej ze stacji pytał o potrzebę wezwania wojska na miejsce katastrofy. Wcześniej – w poniedziałek 14 sierpnia –  wojewoda był gościem Radia Gdańsk. Stwierdził wtedy, że wojsko nie jest potrzebne. Mimo to, około godziny 12:00 Dariusz Drelich wysłał wniosek o uruchomienie wojska. Agnieszka Michajłow pytała wojewodę, co się zmieniło od godzin porannych do południa.

– Od sobotniego poranka te możliwości były brane pod uwagę. Pytaniem było, czy jest taka potrzeba. Głównie trzeba było się opierać na ludziach, którzy byli na miejscu w gminach, zarządzają tymi terenami i są za nie odpowiedzialne. W Czersku dowodzącym był Komendant Wojewódzki Państwowej Straży Pożarnej, a drugą odpowiedzialną osobą był szef zespołu zarządzania kryzysowego – burmistrz Czerska Jolanta Fierek. W sobotę – gdy zapytałem o potrzebę sprowadzenia wojska – nikt tego nie zasygnalizował. Oczywiście, każdy miał za zadanie monitorować, czy taka potrzeba się pojawi. A my jeszcze w sobotę rano nie wiedzieliśmy, czy nie trzeba będzie zarządzić poszukiwań, bo dzieci rozbiegły się po lesie. Na pewno trzeba by było w takim wypadku zgromadzić tam jak najwięcej ludzi.

SAMORZĄDOWCY NIE CHCIELI WOJSKA?

Wojewoda podkreślał również, że Komendant Wojewódzki Państwowej Straży Pożarnej ostatecznie złożył pismo, w którym informował o zapotrzebowaniu na większe siły do pomocy. – On prowadził akcję, za którą odpowiadał. Gdy uznał, że brakuje sprzętu i sił do akcji pomocy, o 11:00 złożył do mnie krótkie pismo, a ja dokładnie po godzinie i dwudziestu minutach złożyłem wniosek. Jeśli chodzi o ocenę samorządowców, to chciałbym podkreślić, że od razu po pierwszych doniesieniach o sytuacji w Rytlu zadzwoniłem do pani burmistrz Czerska. Pytałem o sytuację. Odpowiedziała, że wszystkim zarządza, ma to pod kontrolą i nie widzi potrzeby ściągania wojska. Ta rozmowa odbyła się w niedzielę. Dopiero 17 sierpnia wpłynęły pierwsze wnioski samorządowców. I to nie wyglądało tak, że oni się dopominali o wojsko, to raczej my dopytywaliśmy, czy jest taka potrzeba – opisywał. 

nawalnica2
Tak wyglądają tereny najbardziej dotknięte wielką nawałnicą. Fot. Radio Gdańsk/Jacek Klejment

Teraz żołnierze pracują w 4 gminach. Wnioski o ich pomoc przysłano dopiero po dokładniejszym ocenieniu sytuacji przez samorządy. – Do 17 sierpnia żaden z samorządowców nie wystąpił z prośbą o pomoc wojska. A ja nie mogę opierać się na innych opiniach niż te oficjalne, od osób zarządzających sytuacją na miejscu – mówił gość Agnieszki Michajłow.

WIĘCEJ PRACY NA DROGACH WOJEWÓDZKICH

Wojewoda pomorski wielokrotnie podkreślał, że marszałek Mieczysław Struk – to właśnie jemu podlega Zarząd Dróg Wojewódzkich – powinien zająć się usuwaniem gałęzi. – Oceniam, że na drogach wojewódzkich odbywa się to zbyt wolno. Inspekcja Transportu Drogowego poinformowała mnie, że wciąż są miejsca, które są niebezpieczne. To opinia kompetentnych służb. Trzeba jak najszybciej oczyszczać te drogi. A w tych miejscach nie ma pracy – dodawał Dariusz Drelich.

SAMORZĄDOWCY ZA CZĘSTO W MEDIACH?

Oceniając całość prac po nawałnicach Dariusz Drelich zwrócił uwagę na wysiłek włożony przez strażaków. – Należą się im podziękowania. Krytyka, że można było zrobić niektóre rzeczy inaczej, uderza również w strażaków. To nie o to chodzi. Ich praca zadziałała. Podobnie można mówić również o innych służbach, np. o policji, która skutecznie wprowadzała objazdy itp. Co do samorządowców, tu ocena jest bardzo różna. Byłem w terenie i wiem, że są tacy, którzy świetnie tym zarządzali, a są też tacy, którzy sobie nie radzili, choć spoczywała na nich wielka odpowiedzialność. Wiemy o sytuacji w Rytlu. Częsta zmiana zdania i częste występowanie w mediach… Nie mówię o sołtysie, bo ta katastrofa dotyczyła większego obszaru. To burmistrz powinien zarządzać akcją – stwierdził.

Wypowiedzi wojewody pomorskiego pochodzą z Rozmowy kontrolowanej w Radiu Gdańsk. Cały wywiad przeprowadzony przez Agnieszkę Michajłow jest do odsłuchania >>> TUTAJ

mili

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj