Niewytłumaczalnie wysokie ceny warzyw i owoców. Eksperci: „Może czas na konsumencki bunt?”

Na europejskich rynkach można zaobserwować nagły i niewytłumaczalny wzrost cen produktów żywnościowych, w tym warzyw i owoców. Dlaczego producenci sprzedają je znacznie taniej niż rok wcześniej, a supermarkety sprzedają dużo drożej? Czym to jest spowodowane i jak można temu przeciwdziałać? Nad tym zastanawiali się goście zaproszeni do programu gospodarczego „Ludzie i Pieniądze”.

Gośćmi Iwony Wysockiej byli Małgorzata Tobiszewska z Instytutu Rozwoju Kadr i jednocześnie prezes Stowarzyszenia Absolwentów MBA oraz Maciej Wośko, redaktor naczelny „Gazety Bankowej”.

– Zacznijmy od zagadkowego zjawiska w Hiszpanii. A mianowicie co najmniej dziesięć produktów żywnościowych, w tym owoce i warzywa, potaniały u producentów, rolników. A jednocześnie mocno zdrożały w hipermarketach. Dla przykładu czerwona papryka u producentów rolnych potaniała o ok. 22 proc, natomiast w supermarketach podrożała aż o 23 proc. A marża zysku niektórych warzyw i owoców jest kilkusetprocentowa. Na przykład w przypadku czosnku to 900 procent, w przypadku sałaty to ponad 500 procent. To przykłady z Hiszpanii, ale u nas też jest bardzo mocno widoczny wzrost cen warzyw i owoców. Czy na te skoki cen owoców i warzyw jest jakiekolwiek logiczne wyjaśnienie? – pytała prowadząca.

– Logicznego wyjaśnienia tego trendu, poza naturalnymi efektami inflacji, nie ma. Gdybym chciał być ekozłośliwy, to powiedziałbym, że to efekt zapowiedzi Fransa Timmermansa o tym, że niedługo w Europie nie będziemy jedli mięsa. W związku z tym cena warzyw rośnie, przygotowując konsumentów na to, że te warzywa będą niedługo droższe niż mięso i wyroby mięsne. Ale to chyba nie tak. Myślę, że to jest takie jednorazowe zjawisko w hipermarketach. Myśmy to dobrze przećwiczyli kilka miesięcy z cukrem. Miało niby zabraknąć cukru w sklepach, a w tym samym czasie producenci zgłaszali informację, że przecież cukier jest i produkcja trwa normalnie. Wszyscy byli wówczas zaskoczeni zarówno tymi pogłoskami, jak i nagłymi wzrostami cen. Myślę, że to wyjątkowe zjawisko na przednówku. Niebezpiecznie stałoby się, gdyby ta tendencja i te wysokie ceny utrzymały się do lata czy przez rok. Wtedy rzeczywiście można by wyciągać wnioski, że jest to jakiś element układanki cenowej, związanej z np. transformacją żywnościową, bo o takiej teraz mówimy, patrząc na różne pomysły, które pojawiają się w Unii Europejskiej, związane chociażby ze spożyciem mięsa – wskazywał Maciej Wośko.

– A czy nie jest tak, że ktoś tu wykorzystuje sytuację? Przykładowo ostatnio pojawiło się sporo informacji o braku warzyw w brytyjskich sklepach, pokazywano puste półki, była reglamentacja pomidorów czy papryki. Argumentowano to rzekomymi słabymi zbiorami w Hiszpanii. Ale to nijak nie pasuje do informacji, że ceny u tamtejszych producentów spadły niekiedy po blisko 30 proc., a pośrednicy i sklepy nie robią nic, zarabiając na tym krocie. Czy nie jest to jakieś spekulacyjne wykorzystanie sytuacji? – pytała prowadząca rozmowę.

– Zdecydowanie tak. Sami widzimy, że cena produktów spada, a sieci na tym zarabiają. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że rosną koszty, te sieci handlowe utrzymują pracowników, muszą im podnosić płacę ze względu na inflację i inne okoliczności. Drożeje energia. Natomiast w takim przypadku, gdy obniżany jest VAT, a produkty zdrożały, to nie ma to absolutnie żadnego uzasadnienia. Tak się dzieje, gdy nie mamy wyboru i musimy kupować z określonych źródeł – argumentowała Małgorzata Tobiszewska.

– Ze wzrostem cen jest tak, że dopóki jesteśmy, jako konsumenci, w stanie zapłacić za te produkty, to te ceny będą rosły. To naturalna presja cenowa i odpowiedź na inflację. Myślę, że dochodzimy do takiego momentu przepięcia, gdy zaczynamy hamować z konsumpcją, kupowaniem i wydawaniem pieniędzy. To jest tez naturalny i pożądany proces związany z wyhamowaniem cen i inflacji. Na to czekaliśmy i chyba dochodzimy do tego momentu – dodał Wośko.

– A może warto by było, gdyby takie sytuacje miały miejsce także u nas, to może na chwilę przestańmy kupować tę szalenie droga paprykę, przestańmy kupować te pomidory, które osiągają niebotyczne ceny? Czyli taki konsumencki bunt. Bo najlepiej jest zagłosować nogami, a w tym wypadku portfelami. Jeśli konsumenci nie będą tego kupowali, to handlowcy odczują, że przekroczyli pewną granicę, której konsumenci nie zamierzają przekraczać – argumentowała Tobiszewska.

raf

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj