Mój pierwszy maraton

6

Debiut w maratonie dla każdego jest jednym z większych przeżyć, jakie mogą nas spotkać w całym naszym życiu. Pierwszego maratonu nie da się porównać do żadnego innego biegu. Można powiedzieć, że po przekroczeniu maratońskiej linii mety, bieganie nigdy będzie już takie same, jakie było przed pokonaniem 42 km i 195 m.

Ukończenie królewskiego dystansu jest jak otwarcie bramy, która wprowadza nas do niezwykłego członkostwa maratońskiego środowiska.

Jest to jedyny dystans, który wyzwala takie emocje. Dlaczego? Bo maraton to kawał historii związany z czasami najnowszymi i tymi już dawno zapominanymi.

Z okazji I PZU Gdańsk Maraton, poprosiliśmy biegaczy z najróżniejszych pomorskich ekip biegowych, aby w krótkich słowach opisali swoje emocje, jakie towarzyszyły im podczas debiutu maratońskiego.

Mamy nadzieję, że po ich przeczytaniu, pokonanie maratonu będzie o wiele łatwiejsze dla tych, którzy zamierzają w niedalekiej przyszłości zainaugurować na dystansie 42 kilometrów i 195 metrów.

Bartosz Cicharski (mrcichy.pl)

Co czułem biegnąc maraton? Przed startem – skupienie, jakbym miał rozwiązać najtrudniejszy test świata. Potem była euforia. Tak do dwudziestego kilometra, kiedy to pojawiło się zmęczenie. Na trzydziestym kilometrze zamieniło się w agonię i rezygnację. Ale gdy jesteś na dnie – może być tylko lepiej. Trzeba tylko przeczekać. Tak więc ostatnie dziesięć kilometrów to było ponowne odzyskiwanie wiary w siebie, determinacja i – po przekroczeniu linii mety – niesamowita radość. A potem to już tylko ból. Ale widok medalu jakoś go łagodził (Maraton Solidarności 15.08.2013 r.).

Maciej Drapella (Biegowyswiat.pl

1

Mój debiut nastąpił w XX Maratonie Solidarności, a główną ideą pokonania maratonu było wspieracie przyjaciela z planszy szermierczej, czyli bieg dla Jacka Gaworskiego. A przed biegiem – rosnąca niepewność, pytania, wiara, konsultacje z innymi, dreszczyk emocji. W trakcie biegu – radość z pokonywanych kilometrów, kłopoty w połowie ze skurczami, walka z samym sobą, walka z organizmem, walka z myślami czy dam radę w limicie, wiara że dam radę, kolejna walka o limit, radość z ostatnich metrów A na mecie – euforia, myśli o kolejnym maratonie i o rodzinie oraz przyjaciołach na trasie, którzy podczas całego biegu byli bezcenni.

Piotr Habaj (Biegamyrazem.pl

Ustaliłem sobie za cel nie tylko samo ukończenie maratonu, ale chciałem przede wszystkim przebiec maraton poniżej 4 godzin. W związku z tym stres przedstartowy był niesamowity. Stres wzmagał również strach przed tym, że nie zdołam przebiec maratonu i sprawiłbym zawód sobie oraz znajomym, którzy przyszli mi kibicować. Jak się okazało strach miał tylko wielkie oczy. W trakcie biegu czułem tylko radość i satysfakcję z pokonywanych kilometrów, złe wspomnienia zostały gdzieś w tyle. Jednym słowem debiut w maratonie uważam za piękne przeżycie (Maraton Solidarności 15.08.2013r.). 

Ania Gruźlewska


3 copy

Maraton był dla mnie nie lada wyzwaniem. Cztery miesiące przygotowań, w tym ponad miesiąc choroby, niepewność, ekscytacja, zniecierpliwienie. W końcu sądny dzień i start. A w trakcie biegu – na początku powoli, potem wiara, że da się przenieść góry, energia i super moc, odcięcie dopływu paliwa, przelanie baku, myśl: to nie jest mój dzień na maraton, ale jak dotrwam do połowy… , połówka: głupio zejść z trasy jak się jest już tutaj„… i potem: dobra zabawa, rozluźnienie, super doping, stadion na wyciągnięcie ręki i sprinterski kilometr do mety. META!!! Radość i łzy. Nigdy więcej maratonu…, ale po 15 minutach nowy plan: następny maraton po kilku miesiącach (Orlen Warsaw Marathon 13.04.2014r.).

Zibi Jakubek

10292237 697550613651783 7723702067562563763 n

Przygotowanie było naprawdę dobre, tylko technicznie źle przemyślane – mianowicie ubrałem na bieg nowe buty i do 30 km szło idealnie, ale niestety buty, a raczej palec dał o sobie znać. Ukończyłem maraton w czasie 3 godzin i 37 minut i uważam, że jak na debiut nie ma się czego wstydzić (Maraton Solidarności 15.08.2014r.).

Andrzej Jarmołowski

Moj pierwszy maraton pamiętam dokładnie. Ten dzień na długo pozostanie w mojej pamięci. Było to 17  kwietnia 2011 roku podczas X edycji Cracovia Maraton. Rok systematycznego biegania, jeden półmaraton na koncie. Był to bieg tylko na zaliczenie, bez patrzenia na zegarek i bez planu na końcowy wynik. Plan był, aby tylko dobiec, a później planować ewentualne poprawę czasu. Najgorszy był chyba ostatni tydzień i oczekiwanie na start. Po wystrzale startera żołądek miałem ściśnięty przez pierwszy kilometr, ale w miarę szybko to minęło. Później starałem się biec spokojnie i podziwiać piękny Kraków. Pamiętam jak przez pół biegu zastanawiałem się czemu biegacze w czasie biegu jedzą coś, co w opakowaniu przypominało pastę do zębów… . Teraz już wiem co to było. To co czułem wbiegając na metę w czasie 03:31:40 nie da się opisać słowami. To trzeba samemu doświadczyć. Powiedzieć, że byłem szczęśliwy to zdecydowanie nic nie powiedzieć.

Arkadiusz Kalinowski

8

Debiut maratoński zaliczyłem 27 lipca w 1996 roku w Maratonie Puckim z czasem 4:17:56. Słowa, które oddają w pełni mój pierwszy start w maratonie to stres przedstartowy – radość startowa – kozakowanie na trasie – bolące całe ciało – walka z psychiką – meta i pokora do dystansu.

Tomek Kaszkur (runaroundthelake

13 copy

17 sierpnia 2013 roku po raz pierwszy oficjalnie zmierzyłem się z królewskim dystansem w Maratonie Wigry. Dookoła jeziora, po polach, łąkach i lasach Suwalszczyzny. Bez ciśnienia na wynik, bez ścigania, bez stresu. Dla niektórych takie bieganie, to nie bieganie. Ale ja jestem i zawsze będę tylko amatorem. Nie mdlałem na trasie, nie skręcało mi wątroby na mecie. Po biegu narąbałem drwa na ognisko i razem z ekipą upiekliśmy kiełbaski.

Marek Kołecki (Akademia Biegania

13 2

Maraton to przygoda. Ze sportem i z samym sobą. Dobra przygoda z maratonem jest wciąż przede mną, a za mną 6 ukończonych startów na tym dystansie. Pierwszy był Marathon Berlin w 2004 roku. Regularne bieganie, nowe doświadczenie, po kilku miesiącach ze zwykłego może chcesz pobiegać z nami i spróbować morsowania zamieniło się w – dlaczego nie, w odpowiedzi na pytanie Widziałem maraton. Może spróbujemy za rok…? No i zaczęło się: wydłużanie dystansów, zmiana butów, pierwsze rajtuzy, gadżety i coraz mniej, niż rok do startu. Czułem się coraz lepiej przygotowany.

Na dwa miesiące przed startem wpadłem na biegacza po AWF-ie. Sporo powiedział, pokazał jak spędzić ostatni tydzień przed startem. Zgodnie z instrukcją włączyłem dietę, dostosowałem trening. Kolega z pracy na kilka dni przed wyjazdem wyciągnął mnie w koszuli na ulicę i kazał biegać. Następnego dnia kila osób więcej dowiedziało się, że startuję w maratonie. Zjadała mnie cholerna ciekawość nowego doświadczenia, energia roznosiła. Strach? Raczej nie. To zbyt mocne słowo. Raczej motywująca niepewność.

Pierwsze mocne wrażenie w strefie startowej – tłok jak w godzinach szczytu w ogórku w latach 80-tych. W 2004 roku berliński kończyło ok. 25 tys. uczestników. Nie miałem wcześniejszych wyników w maratonie, dlatego ruszałem z ostatniego sektora. Niedługo za linią startu włączyłem program skakania między powolnymi biegaczami. Tuż za połową dystansu siły uszły, ratowałem się marszobiegiem, ale byka dosiadłem i do celu dotarłem. W utrzymaniu dobrego nastroju pomógł SMS z połowy dystansu potwierdzający fakt, że wciąż biegnę. Pierwszy wynik netto 4:06:25. Najlepszy czas netto, 3:42:59. Powodzenia w Waszym debiucie!

Justyna Kościuk

Ból ciała, wolność duszy… . Debiut zaliczyłam 13 kwietnia w 2014 roku na Orlen Warsaw Marathon. Dokonałam niemożliwego – bez planu treningowego, bez Garmina i w butach z Lidla. Siły i wiary w to co robię, dodał mi telefon od mojej córki Julii na 27 kilometrze – mamo, jestem z Ciebie dumna. Na metę biegłam z podniesionym czołem i łzami ze szczęścia.

Tomasz Lebedek (Akademia Biegania

Mój pierwszy maraton, czyli: kto nie ryzykuje, ten nie ma…, Raz kozie śmierć. Przed biegiem niepewność i adrenalina, podczas biegu napięcie spadało przechodząc w luz i beztroskie poczucie wolności na 20 i 30 km.  Potem klasyczna ściana i narastające zmęczenie, bezsilność i kalkulowanie z czasem. Końcówka to finisz, euforia, i potworne zmęczenie dolnych partii ciała (Maraton Solidarności 15.08.2012r.).

Barbara Łukaszewicz (Akademia Biegania

5 copy

Myśl o przebiegnięciu tego królewskiego dystansu była dla mnie czymś niewyobrażalnym. Dla jednych to nic, dla innych wielkie wyzwanie. Długo zastanawiałam się czy dam radę. Pomyślałam sobie, że jeśli jestem w stanie przebiec 15 km to i przebiegnę 42 km i 195 m. Decyzję o przebiegnięciu maratonu podjęłam po 9 miesiącach mojego biegania. Pamiętam dokładnie datę: 26 września 2010. Nie wiem dlaczego akurat padło na Maraton Warszawski, ale jakoś tak dużo czytałam i słuchałam znajomych, że jest to jeden z najstarszych maratonów organizowanych w Polsce i oczywiście maraton z wielką klasą.

Biegnąc myślałam o różnych rzeczach, czy coś się stanie, jak będzie po 30 km, byłam przerażona. Pomyślałam sobie – Baśka, nie ma rzeczy niemożliwych. Dasz radę. Biegnąc zupełnie nie myślałam o czasie jaki wykręcę. Dla mnie najważniejszą rzeczą było przebiec cały maraton. W pewnym momencie było ciężko, ale nauczyłam się kontrolować swój organizm. Gdy było już naprawdę ciężko, zwalniałam, korzystałam z punktów odżywczych, odświeżających. Po drodze słuchałam rad doświadczonych biegaczy. Wbiegłam zmęczona na linię mety ze łzami w oczach. Wiedziałam, że dam radę dla samej siebie. To był jedyny maraton, który najlepiej zapamiętałam i którego nigdy nie zapomnę.

Piotr Pelpliński (Akademia Biegania

11

Mój debiut był nudny, bo biegłem trzykrotnie po tej samej pętli w Dębnie. Nie pamiętam co czułem w trakcie biegu, ponieważ ciągle patrzyłem na czas i mijane tabliczki kilometrów, żeby oszacować tempo i trzymać się założeń. Udało się dobiec zgodnie z planem. Jednak meta tego biegu to był najgorszy koszmar w moim życiu. Tam, po kilku minutach po wbiegnięciu na metę odczułem niesamowity ból. Skurcze całego ciała – rąk, nóg, brzucha, a nawet szczęki. Cóż, tak wygląda nie przygotowanie i bieganie ponad swoje siły. Maraton pobiegłem później jeszcze kilka razy, ale nie wciągnęło mnie to. Zdecydowanie wolę dłuższe i spokojniejsze biegi.

Bartosz Pis (Akademia Biegania

Po wielu dziesiątkach i kilku połówkach postanowiłem ugryźć maraton. Niebanalny, nietypowy, czyli Nocna Ściema w Koszalinie. Debiut i od razu nie osiągalna życiówka (start biegu o drugiej w nocy podczas zmiany czasu z letniego na zimowy). Prawdziwy czas ukończenia nie powalał, ale gdy opuszczałem teren stadionu, gdzie był start i meta oraz posiłek pobiegowy (około 30 minut po dobiegnięciu do mety) mijał mnie biegacz wbiegający na stadion. Pozdrowiłem go i lekko zdopingowałem słowami – jeszcze kółko po bieżni i meta. Spojrzał na mnie i zmęczonym głosem odrzekł – jeszcze jedna pętla. Trasa maratonu składała się z dziesięciu i pięciu kilometrowych pętli. Ten epizod bardzo poprawił mi samopoczucie.

Agnieszka Siennincka (Nowy Dwór Gdański Biega)

Debiutu w maratonie się nie zapomina. Niewątpliwie było to dla mnie czymś nowym, nieznanym, więc początkowo czułam strach i byłam niespokojna, ale potem przerodziło się to w euforię i totalny odlot, wstrząsnęło mną porządnie – umarłam, aby narodzić się na nowo. Debiut był w Poznaniu w 2013 roku.

Piotr Skwarek (Pidrina Gdynia)

12

Debiutowałem w październiku 2013 roku w Poznaniu. Nie miałem doświadczenia na długich dystansach. Jednynie przebiegłem półmaraton, zresztą też w Poznaniu pół roku wcześniej.

Oczywiście przygotowując się do maratonu zaliczyłem sporo długich wybiegań, ale to co zupełnie innego. Przygotowując się zakładałem atak na złamanie 4 godzin. Krótko przed maratonem odpaliłem jakiś biegowy kalkulator, wyliczył mi kosmiczny czas około 3 godzin i 32 minut. Postanowiłem się tym specjalnie nie sugerować, żebym przez głupie szarpanie nie skończył z czwórką z przodu.

Spróbowałem tempa na około 3 godzin i 50 minut, żeby biec w miarę spokojnie, a z drugiej strony mieć trochę zapasu czasowego na jakieś szczególne okoliczności. Taktyka sprawdziła się idealnie, tempo spadło mi trochę na ostatnich 5 kilometrach i skończyłem z czasem 3:53:42. Pod sam koniec, czyli na początku piątej dyszki organizator zaplanował odcinek po bruku. Masakra, biegłem i śmiałem się w duchu ze złośliwości układających trasę. Rozmawiałem z kilkoma osobami i wszyscy przeklinali ten odcinek.

Najbardziej zapamiętana przeze mnie część miała miejsce już za metą. Najtrudniejszą częścią maratonu było wydobycie czipa ze sznurowadeł. Rozłożenie folii na zimnym chodniku, ostrożne zasiadanie na tym prowizorycznym siedzisku, demontaż wplątanego głęboko czipa oraz bolesny powrót do pionu – wszystko to było trudniejsze, niż te 42 km z hakiem.

Marta Wenta

Moim debiutem w maratonie był zeszłoroczny Maraton Solidarności. Jak się czułam? Przed startem był straszny stres. Już kilka dni wcześniej wzięłam sobie wolne w pracy i próbowałam się zrelaksować. Najgorzej jednak było dzień przed, nagle odczuwałam dziwne bóle, martwiłam się o wszystko! Rano, przed samym startem nękała mnie już tylko myśl o możliwości kontuzji, a nad resztą górę wzięła myśl: to już! Nareszcie! Kiedy ruszyliśmy…, cały stres minął i wystarczyło biec. Było super! A emocje na mecie! Nie do opisania!

Karolina Węgrzyńska-Górzyńska

4

Debiut zaliczyłam 13 kwietnia w ubiegłym roku na Orlen Warsaw Marathon. Uczycie i myśl, które towarzyszyła mi w pierwszym maratonie, to cholerna niepewność co będzie po 28 km, bo tyle najwięcej przebiegłam przed maratonem i byłam po tym wypruta. Po przekroczeniu 28 km w dobrej kondycji, poczułam, że jest dobrze, że może się udać. Od 6 km słyszałam co jakiś czas okrzyki kibiców”Jesteście wspaniali, wtedy czułam, że jeszcze na to nie zasłużyłam, jednak gdy słyszałam je po 30 km, to dochodziło do mnie, że rzeczywiście jestem wspaniała. Niosła mnie jeszcze jedna rzecz, zaczęłam wolno, gdyż nie wiedziałam na co sobie mogę pozwolić, gdy przyśpieszyłam, to zaczęłam wyprzedzać kolejnych biegaczy, tak było od 13 km do mety, czułam się wspaniale, nie poznałam co to jest ściana. To był mój najwspanialszy maraton, wymarzony maraton.

Andrzej Wyrzykowski

6 n copy

Mój pierwszy maraton to Tiberias Marathon w Izraelu w styczniu 2008 roku podczas misji wojskowej w Syrii. To było niesamowite od początku, aż do mety. To co czułem… . Obawa, ogromna ciekawość, chęć sprawdzenia się, wielka niepewność, oszołomienie całością imprezy, wielka radość podczas biegu, ból, walka fizyczna i mentalna, szczęście, ogromna radość na mecie. Jednak nie… . To było coś więcej, niż można to opisać słowami. To jest coś tak niesamowitego, że wiem, że już nigdy tego więcej nie doświadczę, ponieważ każdy maratończyk przeżywa tak wielką satysfakcję i spełnienie tylko raz w życiu.

Fot. 2, 4 – Biegowyswiat.pl
Fot. 5 – Trójmiasto.pl
Fot. 7 – Michał Sawicz (Biegacz z Północy)
Fot. 9 – Alicja Nimiec
Fot. 10 – Orlen Warsaw Marathon

Reszta zdjęć – archiwum prywatne 

Opracował Maciej Gach                                                                                                                                          

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj