Arka ma lepszą wyporność, więc w meczu na wodzie pokonała Koronę. Latający Holender bohaterem żółto-niebieskich

Było dość kuriozalnie, bo w takich warunkach rzadko gra się mecze piłkarskie. Później jednak wszystko się zgadzało, Arka pewnie pokonała Koronę Kielce 2:0. Marko Vejinović – to bohater weekendu dla sportowej części Gdyni. Holender bramką i znakomitą asystą zapewnił żółto-niebieskim zwycięstwo w kolejnym arcyważnym meczu w kontekście utrzymania w ekstraklasie. To, co działo się w meczu w Kielcach, wyglądało na komedię. Zdarzyło się wam kiedyś chodzić po tafli lodu? Tak mniej więcej momentami wyglądali piłkarze obu drużyn. Nie było lodu, było za to mnóstwo wody. A w dodatku piłka, za którą trzeba było biegać. Futbolówka ma to do siebie, że lubi się toczyć i zazwyczaj właśnie to na dobrze przystrzyżonej murawie robi. No cóż, w Kielcach zatrzymywała się niemal natychmiast, a kiedy nawet odbijała się od podłoża, robiła to w zaskakujący dla zawodników sposób.

GDYNIANIE POTRAFIĄ PŁYWAĆ

Ale z drugiej strony, kto miałby poradzić sobie w meczu na wodzie, jeżeli nie piłkarze, którzy nawet zdobycie Pucharu Polski świętowali na łódkach? Gdynianie postawili na najprostsze środki. W starym, dobrym stylu z czasów Leszka Ojrzyńskiego wrzucili piłkę z autu w pole karne, ta zatrzymała się na murawie w taki sposób, że nie trafił w nią Matej Pućko i wpadła wprost pod nogi Marko Vejinovicia. Holender po raz drugi w ciągu czterech dni trafił do siatki. To była 39. minuta. Wcześniej kibice żółto-niebieskich mieli jeszcze trochę nerwów, bo Pavels Steinbors miał problemy z wybiciem piłki, ale skończyło się tylko na strachu. Podsumowaniem pierwszej części gry niech będzie fakt, że uderzenie Vejinovicia było jedynym celnym przed przerwą.

STEINBORS W KAŁUŻY BŁOTA

W drugiej połowie sytuacja wyglądała tak, jakby gospodarze chcieli jak najbardziej ubrudzić błotem Steinborsa. Łotysz ubrany był w czarny strój z krótkimi nogawkami i rękawkami, a im dłużej trwało spotkanie, tym bardziej jego ręce i uda były zbliżone do koloru koszulki i spodenek. Pole bramkowe było po prostu kałużą błota, a gospodarze, choć okazje do strzału mieli momentami bardzo dobre, często strzelali tak, że golkiper tylko układał się na ziemi, żeby zamortyzować siłę lecącej piłki. Najlepsze sytuacje marnował Brown Forbes. Tuż po przerwie wyszedł sam na sam – nie dał rady, nogą piłkę odbił Steinbors. Później jeszcze dwukrotnie napastnik chciał zaskoczyć rywala, dwukrotnie nieskutecznie.

KAPITAN PRZYPIECZĘTOWAŁ ZWYCIĘSTWO

Gdynianie czekali, walczyli, nie odpuszczali. Nie można powiedzieć, że stworzyli w defensywie mur, bo Korona potrafiła przedostać się pod bramkę rywala, ale nawet jeżeli zasieki obronne nie dawały rady, to rywali zawodziła celność, siła, albo po prostu Steinbors był lepszy. W końcu sprawy w swoje ręce wziął po raz drugi Vejinović, któremu dość już chyba było nerwówki. Z rzutu wolnego dośrodkował tak, że nawet nieco nieporadne uderzenie głową Adama Marciniaka nie zepsuło tego „ciasteczka”. Kapitan jakimś cudem przelobował bramkarza i było 2:0. W ostatnich minutach Arka już tylko oczekiwała na zakończenie meczu. Korona jeszcze próbowała walczyć, ale była bezradna, a na końcowy rezultat nie czekali nawet kibice, którzy jeszcze przed ostatnim gwizdkiem zaczęli wychodzić ze stadionu.

PIEKIELNIE CENNY TYDZIEŃ

Arka ma za sobą naprawdę udany tydzień. W czwartek przełamała fatalną serię bez zwycięstwa, która trwała od końcówki listopada, a w niedzielę zwyciężyła na wyjeździe po raz pierwszy od – uwaga! – 15. kolejki. To znów nie był porywający futbol, ale też trudno, żeby ktokolwiek w takich warunkach decydował się na tiki-takę. I nie chodzi tylko o sytuację w tabeli, ale też to, jak wyglądała murawa w Kielcach. W takich okolicznościach o pięknej grze można zapomnieć, więc gdynian trzeba rozliczać z wyniku. A ten znów żółto-niebieskim bardzo się podoba. Była góra szczęścia, bo długimi fragmentami gdynianie byli po prostu zdominowani, ale wyszli z tego obronną ręką.

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj