Cieszy wynik, martwi kunktatorstwo. Arka prowadziła, ale tylko dzieli się punktami z Pogonią

12 lat czeka Arka na zwycięstwo z Pogonią Szczecin w lidze i jeszcze trochę poczeka. Tym razem gdynianie pokazali dobry futbol, pokłady energii i ambicji, ale gdy mieli rywala na „widelcu”, postanowili zadowolić się tym, co zdobyli w pierwszej połowie. Dlatego z 1:0 zrobiło się 1:1, a ze zwycięstwa z liderem, zaledwie podział punktów.

Niemożliwe nie istnieje. Ten jakże popularny zwrot podobno jako pierwszy powiedział Aleksander Wielki, doprecyzowując, że wszystko da się osiągnąć, jeśli tylko pokłada się w to odpowiednią ilość wiary. Jakże odlegli temu przekonaniu byli kibice, działacze i piłkarze Arki, którzy na zwycięstwo przeciwko Pogoni czekali od ponad 12 lat. Niemoc rozciągała się do rozmiarów niewyobrażalnych. Ostatnie 10 meczów obu drużyn? 28 goli strzelonych przez Pogoń, zaledwie… 9 przez Arkę. 9 zwycięstw Pogoni, jeden remis, zero wygranych gdynian.

 

Pełną zdobycz przeciwko Portowcom Arka osiągała… w marcu 2007 roku, a zamierzchłość historii niech przedstawiają składy obu drużyn. Witkowski, Ława, Przytuła (dziś ekspert telewizyjny), oraz Wachowicz po gdyńskiej stronie oraz Amaral, Majdan i Edi Andradina po drugiej. Prehistoria.

SZPITAL W ATAKU

Kiedy więc przed kolejnym meczem wypadli z rotacji kontuzjowani napastnicy Maciej Jankowski i Davit Skhirtladze, sporo niedowiarków, nie wierzących w maksymę „niemożliwe nie istnieje”, dopisywała trzy punkty Pogoni. Tym bardziej, że do Gdyni przyjeżdżał zespół, który miał już na rozkładzie Lechię, Legię i Jagiellonię Białystok, firmy walczące bynajmniej nie o utrzymanie.

NIESKUTECZNI GDYNIANIE

Pierwsze minuty zdawały się potwierdzać układ sił. Bliski gola był Spiridonović, Pogoń mądrze operowała piłką, zmuszając Steinborsa i bocznych obrońców do maksymalnych wysiłków. I o ile lider przyzwoicie wyglądał w ataku, o tyle w obronie sam się gubił. Jedynie niezdecydowanie Arkowców i złe wybory decydowały o braku goli. W 22. minucie Młyński na 16. metrze miał piłkę, rywal znajdował się daleko, ale zamiast strzelać mocno i zdecydowanie, zrobił to tak, jakby chciał przeprosić i nie zrobić krzywdy Stipicy. Podobnie wyglądała 35. minuta. Jeśli potrafisz zmusić rywala do zagrania piłki ręką, masz rzut wolny na skraju pola karnego, a w nim aż kłębi się od twoich kolegów, to piłka chociaż musi do któregoś z nich trafić. Nalepa jednak wybrał wariant mocny, tyle że wprost w rywala.

NALEPA NA PLUS

Przy Nalepie należy zatrzymać się na dłużej. Pomocnikowi trzeba oddać, że rozgrywa dobry sezon, a w rozmowach z Radiem Gdańsk deklarował, że potrafi jeszcze lepiej. W sobotę był nierówny. Złe zagrania potrafił przeplatać tymi nieocenionymi, jak choćby dwukrotnie w pierwszej połowie, kiedy nie odpuścił pressingu na bramkarzu, wymuszając jego stratę. Za swoją ambicję doczekał się gola. Była końcówka pierwszej połowy, prawą stroną z kontratakiem ruszył Marco Vejinović. Po jego zagraniu, faulowany w polu karnym był Serrarens. Marciniak wcześniej zasugerował się liniowym i wskazał spalonego, jednak podpierając się monitorem VAR-u, zmienił swoją decyzję i wskazał na 11. Tę na gola zamienił chwalony i wyróżniany za postawę w tym sezonie Nalepa.

NIE SPOCZYWAĆ NA LAURACH

Arka miała sporo dobrych okazji także w drugiej połowie, ale znowu odezwał się problem paskudnej skuteczności. Najpierw Serrarens zamykał rozpaczliwe dośrodkowanie Vejinovicia, potem Maghoma nie wiedzieć czemu przy strzale w polu karnym szukał piątego piętra, zamiast po ziemi powiększyć prowadzenie. Zupełnie jakby zapomnieli gospodarze, że 1:0 to żaden wynik, w dodatku kiedy prowadzenie osiąga się nie w wyniku swojej skuteczności, lecz w przypadku wykorzystanego karnego.

ZEMSTA ZA WYCZEKIWANIE

Jeszcze przed meczem trener Aleksandar Rogić miał wiele zastrzeżeń do gry obronnej swojego zespołu. Zwracał uwagę na brak koncentracji, a jego obawy znalazły ujście w 73. minucie. Dośrodkowanie po ziemi toczyło się bezpańsko przez pole karne Arki, nie przeciął go ani Marić, ani wprowadzony po przerwie Antonik, a strzelający Hubert Matynia zrobił to, czego nie potrafił uczynić Maghoma – uderzył po ziemi. 1:1.

Po golu obraz meczu diametralnie się zmienił. Choć żółto-niebiescy poklepywali się po plecach, motywując do ponownego strzelenia gola, to Pogoń dominowała, zamykając gospodarzy we własnym polu karnym. Strach pomyśleć, co musieliby czuć gracze w żółtych koszulkach, gdyby któraś z tych szarż, tak nielicznych w przekroju całego spotkania, zakończyłaby się golem. Ostatecznie oba zespoły podzieliły się punktami. Na plus dla Arki, że w obliczu osłabień potrafiła tworzyć sytuacje pod bramką rywala i jedną z nich wykorzystać. Na minus, że nie dokończyła roboty, choć miała ku temu kilka okazji.

17. kolejka PKO Ekstraklasy: Arka Gdynia – Pogoń Szczecin (45+1 Nalepa; 73 Matynia)

Arka: Steinbors – Zbozień, Maghoma, Marić, Marciniak (k) – Vejinović, Deja, Nando, Nalepa (84’ Budziński), Młyński (57’ Antonik ) – Serrarens

Pogoń: Stipica – Stec, Triantafyllopoulos, Zech, Matynia – Podstawski, Hostikka, Kozulj, Kowalczyk (k, m), Spiridonović – Buksa

Paweł Kątnik

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj