Gol w 5. minucie, potem piękny rzut wolny i… nic więcej. Lechia z Pogonią uśpiły kibiców na koniec rundy zasadniczej

Takie mecze przypominają, jak wyglądały końcówki sezonów przed wprowadzeniem ESA 37. Obie drużyny bezpieczne, na trybunach cisza (choć przyczyny tym razem inne), a emocji jak na lekarstwo. Był co prawda jeden piękny gol, ale generalnie o meczu Pogoni z Lechią, w którym padł remis 1:1, raczej wszyscy – może poza Maciejem Gajosem – do wtorku zdążą zapomnieć.
Jeszcze kibice nie zdążyli dobrze rozsiąść się w fotelach, część pewnie nawet włączyć meczu, a już Lechia musiała odrabiać straty. Gdańszczanie rozpoczęli bardzo słabo, bo w 5. Minucie zaskoczył ich 20-letni Maciej Żurawski, który popędził prawą stroną, płasko dograł na środek pola karnego, a tam znalazł Santeri Hostikka i zdobył swoją pierwszą w tym sezonie bramkę. Potrzebował zaledwie 24 meczów.

W dużo lepszej strzeleckiej formie jest Łukasz Zwoliński, który ostatnio strzela seryjnie i to on był najbliżej szybkiej odpowiedzi. Dostał eleganckie, wypieszczone prostopadłe podanie górą, odbił w prawą stronę, ale z ostrego kąta trafił w słupek. Zabrakło dobrego wykończenia, ale za podanie należą się Jaroslavowi Mihalikowi gratulacje.

GAJOS JAK DIDIER DROGBA

A teraz małe ćwiczenie na wyobraźnię. Co musiałoby się wydarzyć, żeby postawa na boisku Macieja Gajosa była porównywana do tego, co prezentował Didier Drogba lub David Luiz? Do obu, nie tylko przez wzgląd na pozycję na boisku, pomocnikowi jest jednak dość daleko. Tymczasem po tym, co pokazał w 30. minucie meczu, właśnie takie porównania się pojawiły. Podszedł do rzutu wolnego i uderzył ślicznie. Piłka zakręciła w powietrzu, minęła mur, ale była też poza zasięgiem Dante Stipicy. Majstersztyk.

Do przerwy był remis 1:1, ale z gry zdecydowanie więcej miała Lechia. Gdańszczanie mieli ogromną przewagę w posiadaniu piłki, ładnie grali w środku pola i mogli prowadzić.

BEZ WIELKICH EMOCJI

Maciej Gajos tak się rozochocił, że próbował powtórzyć swój wyczyn i zdobyć drugiego gola z dystansu już po przerwie. Starał się z gry – wyraźnie nad poprzeczką, starał się też z rzutu wolnego – możliwe, że nad całym placem budowy, który miał za plecami Stepica.

Generalnie jednak w drugiej połowie wielkich emocji nie było. Jeżeli już, to wywoływały je niebezpieczne sytuacje, kiedy obrońcy Lechii ścigali się z napastnikami Pogoni i ratowali sytuacje wślizgami. Nie pomylili się ani razu, ale gdyby to zrobili – pewnie skończyłoby się czerwoną kartką i wyrzuceniem z boiska.

MECZ BEZ HISTORII

Optyczna przewaga była raczej po stronie Pogoni, chociaż im bliżej końcowego gwizdka, tym więcej inicjatywy przejmowała Lechia. Pomogło wprowadzenie Flavio, który wyjątkowo zaczął na ławce rezerwowych. Znakomitą sytuację Lechia mogła mieć w doliczonym czasie gry, ale Conrado zmarnował dobrze zapowiadający się kontratak, niedokładnie podając do Gajosa.

Trudno było nie odnieść wrażenia, że kiedy sędzia zakończył mecz, oba zespoły przyjęły to z ulgą. Nikt szczególnie mocno nie walczył o zwycięstwo, nikt nie szarpał za wszelką cenę. Punkt zadowolił obie strony, które w dość nijaki sposób zakończyły fazę zasadniczą.

 
Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj