Lechia spokojnie pokonała Zagłębie. Gdańszczanie utrzymują kontakt z czołówką ekstraklasy

Łatwość stwarzania sytuacji, agresywna gra w środku pola przy odbiorze piłki, znakomicie pracujące lewe skrzydło i pewność w obronie. Lechia w meczu z Zagłębiem Lubin funkcjonowała jak w zegarku. Mechanizm zaciął się tylko raz, dlatego zamiast do „zera”, gdańszczanie zwyciężyli 3:1. Od początku meczu widać było, że gospodarze dobrze czują się po świętach. Piotr Stokowiec zaskoczył, budując lewe skrzydło w oparciu o Conrado i Żarko Udovicicia, a środek pola zestawiając z pominięciem Jarosława Kubickiego. Tercet stworzyli Jan Biegański, Tomasz Makowski i Maciej Gajos. I trzeba powiedzieć, że te wybory były trafione. Biegański już na początku spotkania zaliczył asystę, oddając piłkę Łukaszowi Zwolińskiemu, który poradził sobie z Filipem Starzyńskim i zza pola karnego precyzyjnym strzałem pokonał Dominika Hładuna. Chwilę później mógł skompletować dublet, ale po dobrym dośrodkowaniu Gajosa z rzutu rożnego, nie trafił w światło bramki. Gajos po 23 minutach dośrodkował raz jeszcze, tym razem na głowę Flavio Paixao, który uderzył niecelnie, ale akcję znakomicie zamknął Mario Maloca, który z najbliższej odległości wpakował piłkę do siatki.

CHWILOWA AWARIA

Po dwóch kwadransach Lechia miała dwubramkową przewagę, kontrolę nad tym, co dzieje się na boisku, i duży komfort. Zagłębie zagroziło właściwie raz, kiedy Starzyński chciał powtórzyć wyczyn Zwolińskiego, ale Dusan Kuciak zachował się bez zarzutu. Wydawało się, że gdańszczanie spokojnie dokończą pierwszą część meczu, ale w ostatniej akcji „Miedziowi” skorzystali ze sprawdzonego już sposobu gospodarzy. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego piłkę strącił Sasza Balić, a akcję zamknął Patryk Szysz. Sędzia gry już nie wznowił, to był klasyczny gol do szatni.

Po przerwie pierwsze minuty były w wykonaniu Lechii nieco niepewne. Jakby gdańszczanie czekali na to, co zaproponuje Zagłębie. Ale że goście nie bardzo potrafili cokolwiek zrobić, to gospodarze mogli spokojnie swoją grę uporządkować i zacząć stwarzać sytuacje. A to robili z ogromną łatwością. W ofensywie rozochocił się Bartosz Kopacz, który po raz kolejny udowodnił, że może w ataku dać „coś więcej”. Dobrze rozprowadził akcję do wprowadzonego wcześniej Kubickiego, ten dośrodkował z ogromnym spokojem i dokładnością, a do siatki nieco szczęśliwie, bo po rykoszecie, trafił Udovicić.

NIETYPOWY WYŚCIG

Potem ścigać zaczęli się Flavio ze Zwolińskim, a rywalizowali o to, kto zmarnuje lepszą sytuację. Ten wyścig, po dwóch próbach, wygrał jednak Polak. W szranki z gospodarzami stanął też Szysz, który mógł i powinien, a właściwie to musiał trafić po doskonałym dograniu Balicia z lewej strony, ale jakimś cudem zamiast do pustej bramki trafił w poprzeczkę i piłka wyszła poza boisko. To był właściwie jedyny niebezpieczny moment, bo nawet jeżeli lubinianie zbliżali się do pola karnego Kuciaka i zapowiadało się na groźną sytuację, wszystko przerywali gdańszczanie. Jeżeli nie odbiorem, to po prostu faulem. Widać, że lekcja ze Szczecina nie poszła na marne.

Lechia wygrała spokojnie – to chyba najtrafniejsze podsumowanie. Gdańszczanie w tym meczu nie byli – używając korporacyjnego języka – poza swoją strefą komfortu. Mogli zwyciężyć wyżej, ale zabrakło im skuteczności. Mieli też nieco szczęścia, ale to była dosłownie szczypta, absolutnie nie można powiedzieć, że gdańszczanie liczyli na fart. Na te trzy punkty po prostu solidnie i dobrze zapracowali.

Tymoteusz Kobiela
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj