Twarda defensywa, szybko w ataku i „po bałkańsku”. Poznajcie credo Miljana Curovicia

(Fot. Facebook/Kociewskie Diabły)

Miljan Curović ma odpowiadać za poprawę wyników SKS-u Fulimpex Starogard Gdański. Debiut wyglądał obiecująco, Kociewskie Diabły grały przeciwko Miastu Szkła Krosno szybko i skutecznie, ale w końcówce wypuściły wygraną. Szkoleniowiec miał zaledwie kilkadziesiąt godzin na poznanie drużyny, a po przegranej 77:81, podzielił się z Radiem Gdańsk swoją wizją gry, celami na końcówkę sezonu i opowiedział o rodakach doskonale znanych polskiej publiczności.

Jesteśmy już po Pańskim debiucie w Starogardzie Gdańskim. To było trudne wyzwanie zmierzenia się z wiceliderem tabeli, zaledwie 3 dni po przyjeździe do Polski.

Na początek chcę podkreślić znakomitą atmosferę w zespole. Zawodnicy przyjęli mnie bardzo serdecznie, zrobili wszystko, by zrozumieć, co mam im do przekazania. Tym bardziej mi przykro, że nie udało się nam wygrać. Kontrolowaliśmy mecz przez 35 minut, grając mądrą koszykówkę. W ostatnich 4 minutach straciliśmy płynność, złapaliśmy łatwe faule, pozwoliliśmy im zdobywać punkty z otwartych pozycji i nie byliśmy w stanie ich zatrzymać. Rywal złapał serię 12:0, przejął inicjatywę. My z kolei spudłowaliśmy kilka rzutów wolnych i lay-upów. Mam świadomość, że robiąc tak dużo błędów w końcówce nie mamy prawa wygrać.

Ale w 3 dni nie da się przekazać swojej filozofii.

Bez wątpienia. Nie znam jeszcze za dobrze zawodników, nie wiedziałem czego mogę od nich wymagać. Dlatego powiedziałem im, żeby po prostu postarali się wygrać i zrobili wszystko, by tak było. Grali twardo, z wielką energią, włożyli w to dużo wysiłku, niestety przez 35 minut.

Te ostatnie 5 minut przegraliśmy. Może przez wysiłek włożony przez 3 i pół kwarty, a może przez strach przed wygraną? On może być trudny do pokonania, to można naprawić tylko wygraną w następnym meczu.

W grze pańskiego zespołu widziałem nacisk na szybkie przechodzenie z obrony do ataku, przyspieszanie gry i przede wszystkim bardzo mocną obronę. Popełniliście dużo fauli, grając twardo. To było założenie tylko na tu i teraz, czy taki styl będzie Pan chciał wprowadzić na dłużej?

Właśnie tak zamierzamy grać. Twardo w obronie, z szybkim przejściem do ataku. Nie udało nam się zrealizować planu w 100%, by grać sprytniej i przede wszystkim szybciej w ofensywie, ale głęboko wierzę, że za chwilę zaczniemy to egzekwować. Przykro mi, że jeszcze to nie dało rezultatu.

Jaki jest cel SKS-u na te ostatnie 8 meczów sezonu zasadniczego? Pewnie Pan wie, że tu w Starogardzie założeniem był spokojny awans do play-off z wysokiego miejsca. Oczekiwano bardziej 3. lub 4. pozycji niż 8…

Oczywiście rozmawialiśmy o tym w klubie. Pierwszym celem jest zacząć grać lepiej i jeśli zaczniemy, możemy wówczas oczekiwać lepszych wyników. Mamy plan skończyć sezon zasadniczy w TOP 4, by przed play-off mieć przewagę własnego parkietu. Zostały nam cztery domowe i cztery wyjazdowe mecze. Wciąż uczę się potencjału rywali, nie znam ich siły jeszcze tak dobrze, ale naszym założeniem jest grać lepiej i awansować z jak najwyższego miejsca do play-off. Chcę też, by ten zespół zafunkcjonował w pełni w play-offach. Po sobotniej porażce szanse na „czwórkę” są mniejsze, ale wciąż realne, bo mamy bezpośrednie starcia z sąsiadami z tabeli. Mam nadzieję, że nam się uda, ale mam świadomość, że jesteśmy na 8. pozycji. Wszystko jest możliwe, jeśli zbudujemy silną chemię w zespole i dobrą energię.

Jak długo Pan się zastanawiał nad podpisaniem kontraktu?

Byłem zaintrygowany, że odzywa się do mnie zespół z 1. ligi, bo wcześniej miałem kilka ofert z najwyższej klasy rozgrywkowej. Porozmawiałem z kilkoma przyjaciółmi pracującymi tu w Polsce i w Czechach, którzy przekonali mnie, że to silna liga. Wśród nich był Oliver Vidin, który mnie rekomendował. Myślę też, że podjąłem dobrą decyzję. Szkoda mi jedynie dzisiejszego wyniku – mogę sobie tylko wyobrazić, jak szczęśliwi byliby ludzie, gdyby udało się wygrać z wiceliderem.

W trzy dni pewnie nie zdążył Pan wyrobić sobie szerszej opinii o Starogardzie Gdańskim i Polsce.

Przyjechałem z drugiego końca Europy, dlatego wszystko jest jeszcze dla mnie świeże. Miasto mi się podoba. To niebywałe, że ludzie zaczynają już rozpoznawać mnie na ulicy, w sklepie, zagadywać o zespół, mówiąc „dawaj trenerze”. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak będzie po tym meczu. Patrzę na to pozytywnie i wiem też, że w tym mieście była kiedyś koszykówka na najwyższym poziomie w kraju. Wielu znakomitych koszykarzy grało w tym zespole. To pozytywna presja.

Nie jest tajemnicą, że był Pan już w Polsce jako zawodnik. To był krótki czas spędzony w Czarnych Słupsk 20 lat temu.

Powiem panu ciekawostkę. Sprowadzał mnie wówczas do Polski ten sam agent, który pomógł mi także teraz przy przenosinach do Starogardu. Miałem już podpisany kontrakt, natomiast władze klubu ze Słupska znalazły innego rozgrywającego, jeśli dobrze pamiętam z Anwilu. Powiedzieli mi wówczas: „bardzo zależy nam na tym graczu, chcemy rozwiązać kontrakt z Tobą”. Nie ukrywam, byłem wtedy rozczarowany. Natomiast wszyscy w Polsce byli wobec mnie uprzejmi. Dziś to jednak zupełnie inna sytuacja. Na trenerze ciąży większa odpowiedzialność, nie prowadzę SKS-u od początku sezonu, tylko przejmuję go w zasadzie na finiszu. Obiecuję, że przekażę swoje niewątpliwe doświadczenie i wiedzę, by pomóc tej drużynie.

 

Pisze Pan kolejny rozdział serbskiej historii na ławce trenerskiej SKS-u. Wiem, że wie Pan także sporo o poprzednikach.

Oczywiście. Zoran Sretenović i Milija Bogicević. Sretenović był wielkim koszykarzem, a tutaj zrobił dobry wynik jako trener. Nie byliśmy wielkimi przyjaciółmi, ale znaliśmy się dobrze i sporo rozmawialiśmy. To wielka strata, że tak wspaniała osobowość nie żyje. Znam się także z trenerem Bogiceviciem, słyszałem o jego dobrej pracy w Starogardzie.

W Polsce jest kilka mitów dotyczących pracy serbskich szkoleniowców. Jawią się nam jako charakterni trenerzy, wprowadzający rządy twardej ręki i dyscypliny. Pan będzie potwierdzał ten stereotyp?

(Śmiech). Oczywiście, ale sam siebie określiłbym jako „player’s coach”, trener budujący zawodników, przyjazny drużynie. Chcę zbudować silną, męską relację w szatni, ona może dać efekty długofalowe. Z doświadczenia wiem, że to pomaga i już widzę, że w ten krótki czas złapaliśmy z zawodnikami nić porozumienia. Owszem, dyscyplina jest ważna. Dziś muszę się dotrzeć z zawodnikami i jeśli przebrnę ten proces, oni zaczną się także dostosowywać do mojej filozofii. Chcę na polskim rynku zrobić dobre wrażenie. A w zespole pokazać, że wiemy o co gramy, jak ważne jest wspieranie się wzajemne. Jeśli ktoś tego nie uszanuje, będę musiał zareagować w inny sposób, jednak mam nadzieję, że nie będę musiał.

Miljan Curović brzmi podobnie jak Milan Gurović. Pewnie wie Pan, że kilkanaście lat temu grał w nieodległym Sopocie, w Prokomie Treflu.

Pochodzimy z tego samego miasta – Nowego Sadu. Graliśmy w jednym zespole w juniorach, ja byłem kapitanem tej drużyny. Milan żyje aktualnie w Belgradzie, jesteśmy bliskimi przyjaciółmi. Pamiętam, że grał tu w Polsce pod koniec kariery, ale przecież także w wielkich klubach w całej Europie.

W Polsce miał status wielkiej gwiazdy. Jak było w Serbii?

Podobnie. Grał w Crvenie Zvezdzie i Partizanie. Fani „Czerwonej Gwiazdy” go kochają. Jak tylko pojawia się w hali, ludzie szaleją na jego punkcie. Prezentował nie tylko twardy charakter, ale był też wielką gwiazdą reprezentacji. Może nie wszyscy pamiętają, ale jego rzuty trzypunktowe pomogły Jugosławii pokonać USA w Mistrzostwach Świata w 2002 roku w Indianapolis. Był jednym z najważniejszych autorów tej wygranej.

Paweł Kątnik

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj