„W piłce nie zawsze jest przyjemnie. Z Arką przeżyłem prawie wszystko”. Pavels Steinbors rozegrał sto meczów [POSŁUCHAJ]

Sezon 2018/19 zakończył jako drugi obcokrajowiec pod względem największej liczby rozegranych spotkań w Arce. W maju meczem ze Śląskiem Wrocław zrównał się liczbą występów z Miroslavem Bożokiem i ustępuje w tej klasyfikacji już tylko Marcusowi da Silvie. Mecz z Zagłębiem był okrągłym, setnym spotkaniem Łotysza w żółto-niebieskich barwach.
„Jesienią w Arce najlepszy znów Pavels Steinbors”, „Pavels Steinbors jest w życiowej formie?” „Adam Marciniak: Superpuchar wygrał nam Pavels Steinbors”. To tylko niektóre z nagłówków, do których łotewski bramkarz przyzwyczajał – i przyzwyczaił – przez ostatnie trzy sezony gdyńskich kibiców.

Co dla niego oznacza ten symboliczny jubileusz? – Duży zaszczyt – powiedział przed meczem z Zagłębiem Lubin do mikrofonu Radia Gdańsk. – Co tu więcej dodać? Myślę, że każdy zawodnik chciałby zagrać sto meczów w takim klubie, jak Arka i ja nie jestem wyjątkiem. Jestem bardzo dumny z tego, że mam możliwość tutaj grać – przyznał.

Posłuchaj rozmowy z Pavelsem Steinborsem:

PIERWSZA „SETKA”

Kariera łotewskiego golkipera przebiegła do tej pory przez osiem klubów i zahaczyła o tak egzotyczne piłkarsko miejsce jak RPA, ale i tak konkurencyjną ligę jak angielska Championship.

Pomimo zróżnicowanego doświadczenia, początki w Arce nie były łatwe. – Na początku zawsze liczysz na coś dobrego, na to, że wszystko potoczy się pomyślnie. Niestety, w piłce nożnej nie zawsze jest fajnie i przyjemnie, czasami są też złe chwile – przyznaje Pavels.

– Właśnie tak się złożyło, gdy przyjechałem do Arki. Na początku nie grałem, bo miałem świetnie wyglądającego na boisku kolegę, Konrada Jałochę. Ale to jest część bramkarskiego życia: czasami grasz, a czasami nie i walczysz o miejsce w składzie. Później z kolei walczysz o to, żeby utrzymać to miejsce – kontynuuje.

– W Arce miałem i złe chwile, i piękne. Z Arką przeżyłem prawie wszystko – mówi zawodnik, który choć ma na koncie drużyny, w których spędził więcej czasu niż w Arce, po raz pierwszy w karierze rozegrał sto spotkań w którejkolwiek z nich.

MAGIA „GÓRKI”

Ulubione miejsce w Gdyni? Słynna „Górka”. Do Mekki kibiców Arki po raz pierwszy trafił tak, jak większość zawodników – podczas przedsezonowej prezentacji drużyny. I już wtedy wiedział, że będzie ją odwiedzał znacznie częściej, niż tylko raz do roku.

– Tak mnie uderzyła cała atmosfera, że później wypytywałem jak to było wcześniej, jak to wszystko wyglądało. I chłopaki, albo pracownicy klubu opowiadali mi o starym stadionie, o tamtych czasach – wspomina Steinbors, który na spacer woli wybrać się na trybunę przy ul. Ejsmonda, niż na nadmorski, gdyński bulwar.

„TRENER OJRZYŃSKI MIAŁ PODSTAWY KU TEMU, ŻEBY ZMIENIĆ BRAMKARZA”

Bezwarunkową sympatię kibiców zaskarbił sobie niecały rok później, dwojąc się i trojąc w bramce żółto-niebieskich podczas pierwszego finału na Stadionie Narodowym.

Jeszcze 2 maja 2017 roku kibice mieli wątpliwości, czy w finale Leszek Ojrzyński postawi na pucharowego Steinborsa, czy jednak wybierze pewniejszą – zdawało się wówczas – opcję, czyli ogranego w lidze Jałochę. Ale niekwestionowany wówczas w Ekstraklasie bramkarz, o czym nie mówiono głośno, leczył przeciągającą się w czasie kontuzję. Wyboru praktycznie zatem Ojrzyński nie miał żadnego, a Łotysz spisał się tak, że po meczu o wcześniejszych wątpliwościach nie pamiętał już nikt.

– W półfinale popełniłem błąd i trener Ojrzyński miał pełne podstawy ku temu, żeby zmienić bramkarza. Konrad świetnie wyglądał w lidze, więc gdyby to on zagrał, byłoby to fair – przyznaje Pavels.

– Sam narobiłem sobie problemów i tyle. Najważniejsze wtedy było to, że Arka doszła do finału. Wiadomo, chciałem bronić i tak się złożyło, że Konrad leczył kontuzję. Mówi się, że nieszczęście jednego człowieka czasami jest szczęściem drugiego. Tutaj tak właśnie było – wspomina.

I docenia po raz kolejny to, z jakim wsparciem, od samego początku, spotyka się ze strony gdyńskich kibiców.

– Odkąd przyszedłem do Arki, kibice wspierali mnie nawet wtedy, kiedy było źle. To jest dla mnie bardzo ważne. Wiadomo, jak to zazwyczaj jest. Wszyscy cię kochają, kiedy jesteś na górze, a kiedy masz problemy, kiedy ci nie idzie, zawaliłeś mecz – to wiemy jak jest.

– W Gdyni miałem dużo meczów, w których popełniałem błędy, a od kibiców czy od zwykłych ludzi na ulicy otrzymywałem słowa wsparcia. „Trzymaj się, wszystko jest dobrze”, słyszałem. To są przyjemne chwile, które osobiście bardzo doceniam – mówi z powagą.

DWA FINAŁY NA ŁOTWIE

Finał na Stadionie Narodowym to nie był dla Łotysza pierwszy tego typu bój. W latach 2011 i 2012 Steinbors stanął w bramce walczącego na ostatniej prostej o Puchar Łotwy Metalurgsu Lipawa. Niestety, po żadnym z dwóch finałowych spotkań nie wzniósł upragnionego wówczas trofeum.

– Życie to moim zdaniem waga, która na końcu wyrównuje się. Czasami idzie do góry, czasami na dół, a na koniec ustawia się na równi. Myślę, że te dwa finały przegrane na Łotwie mogły pomóc w tym, żebym wygrał finał z Arką – mówi bramkarz żółto-niebieskich.

We wrześniu skończy 34 lata, wciąż jest więc w wieku dla bramkarza optymalnym. Gdyby mógł, dla Arki zapewne powalczył by nawet o boiskową długowieczność Gianluigiego Buffona. Ile zatem czasu planuje jeszcze spędzić pomiędzy żółto-niebieskimi słupkami?

– Nie chcę mówić o konkretnych terminach. Tak długo, jak zdrówko dopisze i będę potrzebny Arce, zawsze będę gotowy – deklaruje.

Życzymy kolejnych stu meczów w żółto-niebieskich barwach, Pavels!

Anita Kobylińska
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj